Na początku nie położono chodników: ubito ziemię. Po kilku tygodniach, gdy mieszkańcy wydeptali ścieżki, w wydeptanych miejscach położono chodniki, a w pozostałych posiano piękną zieloną trawę. Mieszkańcy mieli chodniki tam, gdzie chcieli.
W innym mieście też budowano osiedle. Pomimo wyrażonej w planie zabudowy zgody na maksymalnie cztery piętra deweloper załatwił sobie w urzędzie zgodę na sześć. Protesty okolicznych mieszkańców zostały zignorowane. Domy postawiono tak blisko siebie, że można oglądać telewizję u sąsiada naprzeciwko. Na żłobek, przedszkole i sklep nie starczyło miejsca. Teren między blokami należał do gminy, więc urzędnicy musieli podjąć decyzję, jak mają zostać ułożone chodniki. I podjęli, w sobie tylko znany sposób. A tam, gdzie nie było chodników, posiano trawę. Ale ponieważ chodniki położono tam, gdzie chcieli urzędnicy, a nie tam, gdzie chcieli mieszkańcy, więc ludzie zaczęli chodzić na skróty, wydeptując ścieżki. To spotkało się z oburzeniem urzędników: na posiedzeniach Rady Dzielnicy wygłaszano płomienne przemówienia w obronie trawników. Opozycja oskarżała rządzących o nieudacznictwo („nie wiedzą, jak położyć chodnik!"), a ci winili opozycję za podjudzanie ludzi do chodzenia na skróty. Ponieważ trawę położono za pieniądze podatników, uchwalono, że nie wolno jej deptać, i postawiono napisy „Szanuj zieleń". Ale nawet to nie pomogło. Uchwalono więc, że trzeba edukować społeczeństwo, wprowadzono do szkół w dzielnicy obowiązkowy program „poszanowanie zieleni", a ponieważ nie było już wolnych godzin ani etatów – zmniejszono liczbę zajęć z matematyki i historii. To też nie pomogło. Wtedy postanowiono zaostrzyć sankcje i zatrudniono strażnika do pilnowania trawnika – a w zasadzie trzech strażników na trzy zmiany, bo przecież trawnik za pieniądze podatników zasługuje na całodobowy monitoring.
Niestety, któregoś dnia jeden z członków Rady zobaczył, jak sam strażnik idzie na skróty przez trawnik. Odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Rady transmitowane na żywo przez Internet i lokalną telewizję, na którym podjęto przełomową uchwałę. Dzielnica będzie innowacyjna, zwalniamy strażników i zamontujemy nowoczesny system monitoringu, który będzie nagrywał mieszkańców. System zostanie połączony z bazą danych w urzędzie i będzie rozpoznawał automatycznie, który mieszkaniec chodzi na skróty. Winowajcy otrzymają automatycznie mandaty w wysokości 200 złotych, wysyłane listem poleconym za 8,50, żeby mieć pewność doręczenia. Koszt systemu oceniono na 2 miliony złotych, zatrudniono też 7 osób do jego obsługi, które zostały wysłane na szkolenia do Brazylii, Japonii i Australii. Rada była z siebie dumna: dzielnica jest nie tylko innowacyjna, ale ma też świetnie wyszkolonych ludzi.
Niestety, okazało się, że system ma wady prawne: ktoś podważył prawną skuteczność takiego mandatu, wieść się rozeszła i mieszkańcy znowu zaczęli chodzić na skróty. Rada zrozumiała, że trzeba podjąć poważniejsze kroki. Trawnik uznany został za symbol wartości, których trzeba bronić. Dlatego uchwalono, że słowa takie jak „skrót", „ścieżka", „ścinka", „skucha", „przekątna" i kilka innych to mowa nienawiści i że nie wolno używać tych słów. Po wyplenieniu tych słów – tłumaczyli radni – ludzie zrozumieją, że teraz obowiązuje kultura dbałości o trawnik, i się dostosują. Dzieci, które w szkołach używały słowa „przekątna", były wytykane palcami i stawiane do kąta, w urzędach za użycie słowa „skrót" wpisywano nagany do akt. W lokalnej prasie przeprowadzono plebiscyt na nową nazwę odcinka, który łączy przeciwległe wierzchołki prostokąta. Wygrała propozycja członka Rady „wesoły odcinek".
Niestety, okazało się, że te działania nie przyniosły skutku: ludzie dalej chodzili na skróty. Rada uznała, że problem przerasta jej kompetencje. Po burzliwych obradach postanowiono dwukrotnie podnieść opłaty za parkowanie i za pozyskane pieniądze zatrudnić światowej sławy konsultanta, który pomoże rozwiązać ten problem. Tak zrobiono. Konsultant przyjechał, dokonał wizji lokalnej, przeprowadził badania, poprowadził kilka grup fokusowych, napisał raport liczący sześćset stron, który potwierdzał, że jest światowej sławy konsultantem, ponieważ nikt z Rady nie zrozumiał, co tam było napisane. Ale nie przyznali się, bo było im wstyd, no i światowej sławy konsultant mógł się obrazić.