Futbonomia: Trenerzy i menedżerowie nie są ważni w piłce nożnej

Dziennikarz sportowy Simon Kuper i ekonomista Stefan Szymański napisali książkę, która w Anglii ukazała się z wyjątkowo wdzięcznym podtytułem: Dlaczego wszystko, co wiecie o piłce, jest nieprawdą.

Aktualizacja: 12.03.2017 11:58 Publikacja: 09.03.2017 10:00

Simon Kuper jest holenderskim dziennikarzem sportowym, wychowanym i pracującym w Anglii. W Polsce zn

Simon Kuper jest holenderskim dziennikarzem sportowym, wychowanym i pracującym w Anglii. W Polsce znany jest chociażby z książki „Futbol w cieniu Holocaustu”. Stefan Szymański to ekonomista zajmujący się sportem. Jest Anglikiem, który urodził się w Nigerii i ma żonę Polkę.

Foto: Rzeczpospolita

Plus Minus: Czy jakikolwiek klub piłkarski wypracowuje zysk?

Szymański: Tak. Manchester United i Arsenal. Zresztą to są kluby, które zarabiają w sposób ciągły od dawna. Ale poza nimi – niewiele. Może się wydawać, że skoro do Premier League napływają tak ogromne sumy pieniędzy, to kluby muszą zarabiać. Ale to nieprawda.

Spojrzałem na statystyki i wynika z nich, że oprócz Chelsea, która jest specyficznym przypadkiem, większość klubów jest mocno zadłużona.

Szymański: W Anglii kluby najbardziej zadłużone to właśnie Manchester United i Arsenal. Ludzie mylą przepływ pieniądza z bilansem. W 2015 roku Manchester zanotował ponad 150 milionów funtów zysku na rachunku bieżącym. Jednocześnie jego dług wynosi ponad 400 milionów. Ale to nie wpływa na codzienne funkcjonowanie klubu. Tak zresztą działa każdy biznes. Zadłużanie się nie jest niczym złym, jeśli jesteś w stanie je obsługiwać. Zresztą banki nie są głupie – nie pożyczają pieniędzy klubom, bo wiedzą, że często te długi są niespłacalne. Dlatego większość długów klubów piłkarskich to są tak zwane soft loans, pożyczki na procent niższy od rynkowego udzielane przez właścicieli albo ludzi związanych z klubem, którzy niekoniecznie oczekują ich spłaty.

Kuper: Manchester jest zadłużony tylko z jednego powodu. Dlatego, że właściciele klubu, rodzina Glazerów, wzięli pożyczkę, żeby go kupić.

Używając tej samej logiki, można powiedzieć, że Chelsea nie jest zadłużona na miliard funtów tylko dlatego, że właściciel Roman Abramowicz wykupił od klubu, czyli od siebie samego, udziały za tę właśnie sumę.

Kuper: Abramowicz pożyczył Chelsea miliard funtów i nigdy ich nie odzyska, zresztą nie oczekuje tego.

Szymański: Wielu właścicieli klubów kupuje je nie dla zysku, tylko w innych celach. Podoba im się sam fakt posiadania, wygrywania meczów, lubią uznanie z tym związane. Dla nich to nie jest dobro inwestycyjne, tylko konsumpcyjne, sposób wydawania pieniędzy, a nie zarabiania ich. Zresztą to jest jedyny sensowny wybór w tym biznesie. Jeśli chcesz wygrywać, musisz przepłacać za transfery i wynagrodzenia dla piłkarzy, jeżeli tego nie robisz, to przegrywasz, spadasz do niższej ligi, tracisz kibiców i pieniądze. Jedyną sensowną strategią jest wydawanie tyle, ile trzeba, by wygrywać mecze.

Kiedy futbol przestał być grą oglądaną na rozpadających się stadionach przez marznących albo spoconych obsesjonatów, takich jak bohater „Futbolowej gorączki" Nicka Hornby'ego? Kiedy stał się globalnym biznesem?

Szymański: Duch komercyjny był obecny w futbolu od zawsze. Ludzie, którzy zakładali ligę profesjonalną w Anglii w 1888 roku, byli biznesmenami. Może nie wysokich lotów, ale nastawionymi na komercyjne wykorzystanie swojej pasji. Nowe podejście pojawiło się w latach 80. wraz z telewizją kablową i satelitarną. Technologia wymusiła konkurencję między nadawcami i okazało się, że jedną z najbardziej atrakcyjnych propozycji programowych były transmisje meczów. To dlatego do futbolu w ciągu ostatnich 30, 40 lat trafio tak dużo pieniędzy.

Czy ich napływ zmienił tę grę?

Kuper: Jako sport telewizyjny musiała ona stać się bardziej atrakcyjna do oglądania. Kiedy masz kogoś takiego jak Leo Messi i Cristiano Ronaldo, którzy generują konkretne zyski, musisz ich chronić. Diego Maradona był non stop faulowany, Pele został fizycznie wykopany z mistrzostw świata w 1966 roku. Po nadejściu masowej telewizji zmieniono przepisy, by tak utalentowani piłkarze mogli grać, a nie uciekać przed kontuzjami. Stąd zakaz atakowania od tyłu. Dzisiaj Claudio Gentile po prostu nie miałby szans gry w żadnej porządnej lidze. Inny przykład: zakaz łapania piłki przez bramkarza po podaniu od zawodnika z tej samej drużyny wprowadzony w 1992 roku. Wcześniej obrońca mógł podawać do bramkarza, a bramkarz chodzić z piłką przez minutę – to było nudne. Poza tym stadiony musiały zostać zmodernizowane – nikt nie chciał oglądać rozpadających się obiektów.

Szymański: Telewizja Sky nie zgodziłaby się oddawać ponad miliarda funtów rocznie dwudziestu klubom, nie mając prawa głosu w sprawie produktu, za który płaci. Chcecie pieniędzy? Dobrze, ale co zrobicie, żeby futbol był bardziej atrakcyjny dla naszych widzów?

Czy taki układ jest dobry dla futbolu?

Szymański: Tak, ponieważ większość z nas ogląda mecze w telewizji. Na szczęście nie stało się to, co ma miejsce w sporcie amerykańskim, czyli przerywanie meczów na reklamy.

„Futbonomia" jest książką opartą na statystykach. Za ich pomocą kwestionują panowie opinie na temat piłki nożnej, które mogą być popularne, ale nie są prawdziwe. Weźmy sprawę menedżerów. Większość nas uważa, że trenerzy mają istotne znaczenie dla wyników drużyny. Panowie mówią, że sposób, w jaki trenerzy są zatrudniani, oceniani i zwalniani, jest bez sensu...

Szymański: Johan Cruyff mówił, że o wyniku meczu w 90 procentach decyduje jakość piłkarzy. Oczywiście trener dobiera skład, prowadzi zajęcia z piłkarzami, motywuje ich, ale to nie są jakieś skomplikowane sprawy. Wszyscy mniej więcej wiemy, kto jak gra w piłkę, zwłaszcza jeśli ciągle ich oglądamy. Jeśli piłkarz jest profesjonalistą nie trzeba go motywować. Można go nauczyć taktyki, ale też nie przesadzajmy. Nasze statystyki pokazują, że trenerzy nie dodają wiele jakości do drużyny.

Chyba że są jak Alex Ferguson...

Kuper: Myślę, że około 10 procent menedżerów rzeczywiście ma wpływ na wyniki. Ferguson jest najlepszym przykładem. Ale w większości to, kto jest menedżerem, nie ma znaczenia dla sukcesów klubu.

Szymański: Statystycznie rzecz biorąc, trenerzy nawet nie mają możliwości, by zmienić drużynę, bo zbyt krótko pracują – w najlepszych ligach średnio około roku. Nie ma drugiego takiego biznesu, w którym oczekuje się od menedżera zmiany sytuacji firmy w ciągu roku.

A zatem jeśli popatrzymy choćby na Chelsea i jej bardzo znanych menedżerów – panów zdaniem to nie miało znaczenia? Ważne były tylko pieniądze wpompowane w klub?

Kuper: Jakiś czas temu Chelsea kierowali po kolei Mourinho, Di Matteo i Benitez. Który z nich, pana zdaniem, jest najlepszy?

Akurat z tej trójki trudno mi wybrać, pewnie większość wskazałaby Mourinho.

Kuper: Każdy z nich miał około 67 procent wygranych meczów. Wszyscy prezentowali podobny poziom, wygrali Ligę Mistrzów, kiedy trenerem był Di Matteo, ale moim zdaniem nie dzięki niemu – po prostu tak się złożyło, że to on był na ławce trenerskiej. Avram Grant niemal wygrał Ligę Mistrzów w 2008 roku. Gdyby John Terry nie pośliznął się i strzelił karnego, to Chelsea zdobyłaby Puchar Europy. Czy dlatego że Avram Grant jest lepszym menedżerem niż Mourinho?

Inną piłkarską prawdą, którą panowie kwestionują w książce, jest przekonanie o fanach zakochanych w swojej drużynie na śmierć i życie. Nick Hornby i inni piszący o kibicach stworzyli mityczny obraz kibica-fanatyka, którego lojalność wobec ukochanego klubu jest niezmienna i nic jej nie podważa.

Szymański: Obraz kibica, który mecz w mecz przychodzi oglądać swoją drużynę, po prostu nie znajduje potwierdzenia w statystykach. Większość tych, którzy chodzą na mecze, ogląda jedno, dwa spotkania konkretnej drużyny w sezonie. Współczesnego kibica interesują różne dyscypliny, a mecze najczęściej ogląda w telewizji albo w innym medium. Zdecydowana większość to kibice kanapowi, którzy okazjonalnie pojawiają się na stadionie. Ale zyski klubów generowane przez tych okazjonalnych kibiców są ważnym elementem przychodów. To oni kupują klubowe pamiątki, dostęp do oglądania meczów, co pośrednio wpływa na cenę praw do transmisji.

Zwłaszcza na Wyspach panuje przekonanie, że cokolwiek się dzieje, kibic zostaje przy swojej drużynie. Czy ten mit kibica lojalnego wobec swojego klubu od kolebki po grób nigdy nie był prawdziwy?

Szymański: To trochę jak z małżeństwami. Chcemy wierzyć, że ludzie pobierają się i pozostają wierni partnerowi całe życie. Jednak wiemy, że ten model, statystycznie rzecz biorąc, nie dominuje. Ludzie mają romanse pozamałżeńskie i rozwodzą się. W futbolu jest tak samo. Z pewnością są kibice, którzy pozostają wierni swojemu klubowi, ale na pewno nie stanowią większości.

Kuper: Popatrzmy na Wielką Brytanię. To jest ruchliwe społeczeństwo. Rodzisz się w Manchesterze, dorastasz w Bristolu, studiujesz w hrabstwie Kent, pracujesz w Londynie. W każdym z tych miejsc możesz stworzyć jakiś rodzaj przywiązania do klubu piłkarskiego. Jesteś kibicem Manchesteru United, bo dorastałeś w Manchesterze, ale chodzisz na mecze Chelsea, bo mieszkasz w Londynie. Mobilne społeczeństwo tworzy zmienne formy lojalności.

Fascynująca jest wasza analiza przesądów dotyczących reprezentacji piłkarskich. Piszecie o absurdalnych pretensjach kibiców angielskich o wszystko do wszystkich: do sędziów, przeciwników, własnych piłkarzy, trenerów. Te żale wynikają z dziwnego przekonania, że Anglia zawsze powinna wygrywać, i równie fałszywego – że nigdy nie wygrywa. Co decyduje o sukcesie reprezentacji?

Kuper: Wielkość kraju i jego potencjał gospodarczy. Uważamy, że małe kraje nie mają przyszłości, a takie jak Japonia, Stany Zjednoczone, Turcja, które są bogate i gotowe poświęcić pieniądze na rozwój sportu, będą lepsze, niż są obecnie i ich drużyny będą w stanie konkurować z reprezentacjami z państw Europy Zachodniej. Mamy takie cudowne historie jak Islandia, ale Islandia nie odnosi sukcesów regularnie.

A Chorwacja czy inne kraje bałkańskie, które produkują wybitnych piłkarzy, zresztą innych sportowców też, ponad swoje statystyczne możliwości?

Kuper: Mamy kilka państw w Europie, które regularnie odnoszą sukcesy. Holandia, Portugalia, Chorwacja. Dlaczego Chorwacja? Moim zdaniem dlatego, że zawsze, również w czasach Jugosławii, była blisko Europy Zachodniej. Tam ciągle była wymiana piłkarzy, trenerów, Jugosławia miała podobną wiedzę na temat futbolu co kraje zachodnie. Polacy tego nie mieli, Polska była bardziej zamknięta. Teraz oczywiście jest inaczej, wasi piłkarze grają w Niemczech czy gdzie indziej, wracają do kraju, przynoszą nowoczesne metody treningowe. Polska uzyskuje wiedzę, którą Chorwacja zawsze miała. I dlatego była najlepszą drużyną w Europie Wschodniej.

Przeciwstawiają się panowie tezie, że obecność piłkarzy zagranicznych w jakiejś lidze obniża poziom reprezentacji danego kraju. Wy mówicie, że jest na odwrót.

Szymański: Jak można w ogóle utrzymywać, że praca z gorszymi od siebie powoduje rozwój w jakiejkolwiek dziedzinie? To dziwaczne podejście.

Rzecz w tym, że do różnych krajów przyjeżdżają różni gracze...

Kuper: Owszem, czasem zdarza się zły zakup. Ale żaden słaby gracz nie przetrwa w Premier League. W każdym oknie transferowym słabi wystawiani są na sprzedaż. Oczywiście nie każdy piłkarz w Premier League to Sergio Aguero, ale generalnie rzecz biorąc, zakupy zagranicznych graczy podnoszą jakość spektaklu w Anglii. Wyobraź sobie, że przez tydzień grasz przeciwko Andy'emu Carrolowi, a przez drugi przeciwko Sergio Aguero. Przy kim bardziej podnosisz swoje umiejętności jako obrońca?

My w Polsce mieliśmy swojego czasu inny sposób na podniesienie jakości reprezentacji. Wyszukiwaliśmy teoretycznie dobrych graczy z polskimi korzeniami. Taki był plan na Euro 2008. To się nie udało.

Szymański: To nie są wzajemnie wykluczające się propozycje. Nie mam wątpliwości, że gdyby ktoś w Anglii odnalazł angielskich dziadków Messiego, na pewno staralibyśmy się go pozyskać do reprezentacji. I z pewnością Anglia grałaby lepiej z Messim niż obecnie.

Kuper: Zresztą Hiszpania chciała naturalizować Messiego, kiedy był nastolatkiem. Odmówił.

Niektórzy obawiają się, że bez najlepszych polskich piłkarzy nasza liga nie na szans na dołączenie do najlepszych w Europie.

Kuper: To prawda. Wasza liga będzie słaba, jeśli najlepsi piłkarze wyjadą. W latach 70. najlepsi Polacy grali w kraju i mieliście dobrą ligę. Ale dla reprezentacji lepiej, że Arkadiusz Milik gra w Napoli, a Robert Lewandowski w Bayernie.

Szymański: My mówimy: im lepsi będą przeciwnicy polskich piłkarzy, z którymi grają oni na co dzień, tym lepsza będzie polska reprezentacja. To jest oczywiste.

Pytanie, czy w tym świecie, który panowie opisują, polepszanie jakości rodzimej ligi ma w ogóle sens. Zawsze można obejrzeć lepszy futbol w telewizji, po co się męczyć, chodząc na mecze w Gliwicach, Warszawie czy Niecieczy?

Szymański: To jest pytanie polityczne. Dopóki Polska pozostaje w Unii Europejskiej, piłkarze mają prawo pracować tam, gdzie chcą i gdzie ich chcą. Moglibyśmy oczywiście wrócić do takiej sytuacji, jaka istniała w latach 70., że piłkarz grał w swoim kraju i koniec. Dla mnie to nie jest atrakcyjna wizja świata, podobnie jak nie jest atrakcyjna wizja świata, w którym Brytyjczycy muszą kupować wyłącznie brytyjskie samochody i pralki, zamiast sprowadzać je z Niemiec czy Francji.

Ci, którzy narzekają na współczesny futbol, mówią, że wyklucza on całe środowiska, klasy ludzi. Koszty biletów powodują, że ludzi nie stać na pójście na mecz.

Szymański: To prawda, nie każdy może wydać 50 czy 60 funtów na bilet. Wykluczenie pewnych grup ma miejsce. Jednocześnie na widowni Premier League jest wielu ludzi, którzy chodzili na mecze w latach 80. Wtedy mieli 20 lat, teraz mają 50. Wtedy bilety na mecze były bardzo tanie, dzisiaj ceny wzrosły, ale wzrosły też zarobki tych ludzi. Pytanie, czy kiedy oni odejdą, pojawi się nowe pokolenie kibiców, którzy zechcą zapłacić jeszcze więcej.

Kuper: Nie ma wątpliwości, że najbiedniejsi nie są w stanie chodzić na mecze Premier League. Ale w ich miejsce przyszli ludzie, którzy nie bywali na stadionach w latach 80. Wtedy przychodzili tam głównie młodzi mężczyźni, którzy nie bali się pełnej agresji atmosfery. Nie przyprowadzano dzieci, nie było kobiet, starszych osób, nie przychodzili czarni, bo mogli zostać zaatakowani czy obrażeni. Teraz ci wszyscy ludzie chodzą na mecze piłkarskie.

Szymański: Uczęszczanie na mecze piłkarskie nie jest prawem człowieka, Przekonanie, że każdy w Anglii powinien mieć prawo do oglądania z trybun Premier League, jest chyba lekką przesadą. To nie jest naturalny przywilej przysługujący każdemu, a racjonowanie go przez ceny biletów wydaje mi się całkiem dobra metodą.

Z panów książki wynika, że futbol nigdy nie miał się tak dobrze, jak obecnie. Czy żałują panowie czegokolwiek ze starej piłki nożnej?

Kuper: Myślę, że wszyscy żałujemy pewnych aspektów starego futbolu. 20 lat temu w twoim lokalnym klubie grali chłopcy, których znałeś. Byli w tym klubie całe życie, ty się do nich przyzwyczajałeś, oni do ciebie. Te czasy odeszły i to jest smutne.

Szymański: Wszyscy żałujemy, że się starzejemy. Świat był lepszy, piękniejszy i sprawiedliwszy, kiedy byliśmy młodzi. Owszem, możemy odpływać w nostalgię, ale przyszłość futbolu nie należy do nas. Przyszłość piłki nożnej należy do nastolatków, to oni będą grali w piłkę, oglądali ją i za nią płacili. Dziedziczą futbol w znacznie lepszym stanie, niż był on w czasach, kiedy my byliśmy w ich wieku, i to bardzo dobrze.

Pewnie tak, ale czy nie żal panom Maradony, Besta, Cantony? Ronaldo, Messi, Lewandowski to inne gwiazdy, inni ludzie.

Kuper: Ronaldo i Messi są piłkarsko tak dobrzy jak Maradona, nawet lepsi.

Mówię o osobowościach, o historii, która szła w parze z talentem piłkarskim. Czy nie brakuje wam tego? Kiedyś mieliśmy pełne charyzmy gwiazdy, dziś mamy biznesmenów.

Kuper: Moim zdaniem mamy zawodowców. Kluby płacą najlepszym miliony funtów czy euro. Oni muszą się zachowywać jak zawodowcy. Maradona, Best to były gwiazdy rocka. Cantona był pewnie ostatnim artystą, ostatnim wolnym elektronem, zresztą Ferguson doskonale sobie z nim radził. Teraz, gdy pojawia się ktoś taki jak Balotelli – współczesna odmiana typu Maradona/Best – klub mówi: „Nie, panu dziękujemy". Balotelli nie jest w stanie sprostać wymaganiom współczesnego futbolu, bo to jest inna gra niż za czasów Besta. Ile sezonów Maradona zagrał na naprawdę najwyższym poziomie? Porównajmy to z Ronaldo, który każdy mecz od kilku lat gra przy pełnej koncentracji. On nam daje znacznie więcej niż George Best, który grał cztery lata na dobrym poziomie. Później sam siebie zniszczył. W tym sensie Cristiano jest lepszym darem losu dla fanów niż Best. Ale wspomnienia są ważne, a najgorszym wrogiem kibica jest powtarzalność. Kiedy oglądałem mecz Francja – Niemcy w Hiszpanii w 1982 roku, to było objawienie. Nigdy potem żaden mecz nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Teraz każdy mecz na mundialu przypomina mi o tamtym. I żaden nigdy nie będzie dla mnie znaczył tyle, co tamten. Tamte emocje, tamten mundial, tamten mecz zawsze będą najważniejsze. Reszta jest powtórką.

Simon Kuper: Dziennikarz, współpracownik „Financial Times" i „The Guardian". Autor kilku książek o historii piłki nożnej i kibicowania, między innymi opowieści o rywalizacjach piłkarskich „Football Against the Enemy"

Stefan Szymański: Ekonomista, wykładowca zarządzania o sporcie na Uniwersytecie w Michigan, autor książek i artykułów na ten temat. Od 1989 roku bada związki piłki nożnej i ekonomii.

Magazyn Plus Minus

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Czy jakikolwiek klub piłkarski wypracowuje zysk?

Szymański: Tak. Manchester United i Arsenal. Zresztą to są kluby, które zarabiają w sposób ciągły od dawna. Ale poza nimi – niewiele. Może się wydawać, że skoro do Premier League napływają tak ogromne sumy pieniędzy, to kluby muszą zarabiać. Ale to nieprawda.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami