Zdanych Najwyższej Izby Kontroli (2017 r.) wynika, że w tzw. pieczy zastępczej przebywa obecnie w Polsce 76 tys. dzieci, z tego 20 tys. w domach dziecka, a 56 tys. w rodzinach zastępczych. Wedle raportu samorządy mają niemały kłopot ze znalezieniem kandydatów na rodziców zastępczych. Co z tych danych wynika? Formalnie – nie działa centralny bank danych o wolnych miejscach w rodzinach zastępczych, dlatego dzieci oczekując na miejsce w swoim powiecie, choć mogłyby znaleźć rodzinę w innym, lądują w domach dziecka, oraz że niewspółmiernie mało dzieci trafia do adopcji (ok. 3 tys. rocznie). Oczekują na łut szczęścia w jednej z licznych placówek w warunkach, których nie życzyłabym wrogowi. Nie dlatego rzecz jasna, że ich opiekunowie są z definicji nieprzygotowani do roli rodziców, lecz z tej przyczyny, iż nawet najlepiej zorganizowana placówka nie zapewni dziecku tego, co mogłoby otrzymać od przejętego nim dorosłego. Jednego lub dwojga. A może dwóch tej samej płci.
Europejski Trybunał Praw Człowieka zobowiązał kraje Rady Europy, której nasz kraj jest członkiem, do prawnego uznawania związków osób tej samej płci oraz małżeństw osób tej samej płci. W obecnym stanie prawnym rozważania o możliwości umieszczania dzieci w rodzinach lub u osób homoseksualnych wydają się jednak mrzonką. Z drugiej jednak strony poruszanie tego tematu może sprawić, że klapki z oczu części naszego społeczeństwa z czasem nieco opadną.
Kora Jackowska, która doświadczyła adopcji, w jednym z wywiadów zapytała: „Dlaczego nikt nigdy nie zapytał mnie – osoby wychowanej w domu dziecka – czy chciałabym być adoptowana przez parę gejów albo lesbijek? (...) Nikt mi nie udowodni, że dwóch kochających się gejów nie dałoby mi miłości, której tak mi brakowało. I akceptacji. I poczucia, że jestem wartościowym człowiekiem, na którym komuś zależy". Szokujące? Nie mnie.
Jako adwokat praktykujący w obszarze tzw. skomplikowanych spraw o przysposobienie widziałam już niejedno. Opiekunów prawnych niewyrażających zgody na adopcję tylko dlatego, że dziecko i zainteresowani rodzice poznali się bez pośrednictwa instytucji. Pracowników domów dziecka, których zdaniem dobre dla przysposabianego byłoby ustalenie przez sąd kontaktów z rodziną biologiczną w placówce, którą dziecko ledwie co opuściło. Kuratorów, dla których większa od przeciętnej różnica wieku między małżonkami miała być społeczną przeszkodą w prawidłowym rozwoju dziecka. Zetknęłam się też z pracownikami ośrodków adopcyjnych, którzy przeprowadzali na dzieciach test i opiniowali, iż wybór przez dziecko koloru niebieskiego daje większe prawdopodobieństwo skłonności homoseksualnych, trzeba je więc umieścić w pełnej rodzinie, zapewniającej prawidłowe wzorce. Niemal powszechna jest konieczność udowodnienia, że chęć posiadania dziecka nie wynika z własnych potrzeb, a jest czystym altruizmem.
Nie znam badań naukowych określających możliwy wpływ rodziny homoseksualnej na przyszłe preferencje adoptowanego. Jestem daleka od przekonania, że dziecko powinno być oddawane każdemu, kto wyrazi taką chęć. Wiem jednak, że każdy dzień w domu dziecka lub rodzinie zastępczej, choćby najlepszej, to krok w tył w stosunku do tego, o czym marzy. Czy z tej perspektywy kolor skóry rodzica, jego religia albo preferencje seksualne mają większe znaczenie? ?