Brałam pod uwagę także polonistykę. Od zawsze ceniłam literaturę, nie miałam problemów z pisaniem, naturalną drogą wydawała mi się więc polonistyka. Prawo jednak było w moim domu ciągle obecne, miałam bowiem ojca adwokata. W latach 30. był także sędzią. Podczas wojny spędził jednak sześć lat w Dachau i, jak mówił, stracił potem serce do wydawania jakichkolwiek wyroków. Jako adwokat zajmował się sprawami cywilnymi, często rozmawialiśmy o jego pracy w domu. Na pewno miało to wpływ na mój wybór.
Nie poszła jednak pani do końca w ślady ojca.
Byłam na aplikacji adwokackiej, jednak od razu wiedziałam, że to nie dla mnie. Rozpoczęłam także seminarium z prawa cywilnego, szybko jednak z niego zrezygnowałam. Od pierwszych wykładów wiedziałam, że to, czym chcę się zajmować, to dogmatyka. Szukam bowiem zawsze źródeł wszelkich zjawisk. Właśnie dzięki historii doktryn polityczno-prawnych, filozofii, historii prawa można dotrzeć do źródeł instytucji, które dziś stosujemy.
Udaje się pani zarażać tą pasją studentów?
Pamiętam mój pierwszy sukces pedagogiczny. Jako młody pracownik naukowy zastępowałam na wykładach profesora Sobolewskiego. Miałam 25 lat, ubrana byłam w jakąś spódniczkę, miałam długie blond włosy. Wykład był dla studentów zaocznych, większość więc była ode mnie starsza. W ramach historii doktryn opowiadałam o przemianach po 1968 r., m.in. o rewolucji seksualnej. Jeden ze studentów, na oko czterdziestolatek, przyglądał mi się uważnie. Spytałam więc, czy chce coś dodać lub o coś dopytać. On tylko westchnął i powiedział: „Pani tak ciekawie wykłada, a profesor to nam mówił ciągle tylko o kwestii narodowej". Prawda jest jednak taka, że niewielu jest studentów, którzy rzeczywiście interesują się doktrynami, filozofią. To pewnego rodzaju elita.
Jakie jeszcze zainteresowania, cechy, powinien mieć pani zdaniem dobry prawnik?