Słowo „cynizm" może oznaczać dwie rzeczy. Jest taki cynizm, który bierze się z wychłodzenia uczuć; cynizm zimny, starczy, właściwy ludziom, którym wszystko się już znudziło. Jest także cynizm namiętny. Stanowiący życiowe odkrycie, rodzaj olśnienia. Dotyka ono zwykle człowieka, który czegoś w życiu próbował, na czymś mu zależało, ale nic z tego nie wyszło, względnie sprawa, której służył, okazała się dwuznaczna. Iluminacja, że tak naprawdę na świecie wszystko jest picem, a chodzi tylko o to, kto kogo posunie, staje się wtedy kojącym balsamem na poranioną duszę.
Mam wrażenie, że taki właśnie jest przypadek Roberta Krasowskiego i jego książki „Po południu ? upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy". Drugi podtytuł brzmi „Historia III RP, lata 1989 – 1995", i jest nieco mylący. To nie jest książka tego rodzaju, co „Reglamentowana Rewolucja" i „Pierwsze lata III Rzeczpospolitej" Dudka, albo wydany niedawno „Koniec systemu władzy" Pawła Kowala. To jest autorska wizja pierwszych lat po Okrągłym Stole ? powiedziałbym, powieść dla niepoznaki napisana w formie eseju ? w której proces polityczny ukazany zostaje jako dojrzewanie osób i zbiorowości do cynizmu.
Geremek, Kuroń i Michnik, Mazowiecki oraz Olszewski są w tej wizji dobrzy, ale naiwni, i muszą przegrać, bo naprawdę wierzą w to, co mówią, a mówią rzeczy zupełnie nie przystające do rzeczywistości. Kaczyński jest w tej wizji zły, bo cyniczny i obłudny, ale właśnie dlatego dobry, bo politycznymi manewrami, którymi buduje swą pozycję, uczy skutecznie przeciwników, że polityka to nie inteligenckie bajki, tylko gra w zabijanego. Bohaterem pozytywnym powieści Krasowskiego jest Wałęsa ? obercwaniak, który od początku zajarzył, z której strony jest chleb posmarowany, i miał słuszny plan wzięcia wszystkich krótko przy pysku, ale siła złego, nie poradził przeciw nazbyt licznym przeciwnikom, czego zdaniem autora powinniśmy żałować, bo gdyby nas za pysk wziął, to transformacja ustrojowa poszłaby dużo lepiej i dziś żylibyśmy w innym kraju. A postkomuniści z SLD i PSL to po prostu jedyni w opisywanym okresie „fachowcy", którzy z twardej szkoły oportunizmu odebranej w PRL wynieśli wiedzę, że polityka polega wyłącznie na zdobywaniu stołków i utrzymywaniu się na nich, dzięki czemu posiedli sztukę czarowania zarówno Zachodu, pilnującego cięcia kolejnych polskich budżetów, jak i wyborców, obdarowywanych przez władzę ponad możliwości okrawanych budżetów, co wprawdzie zwichnęło rozwój kraju i pozbawiło nas szansy dogonienia Zachodu, ale taka właśnie jest profesjonalna polityka.
Autor z cokolwiek neoficką gorliwością stara się odrzeć nas z wszelkich złudzeń i porozbijać wszystkie mity, zarówno prawicowe, jak i lewicowe. „W rzeczywistości" ? to ulubiona jego fraza ? wszystko było zupełnie inaczej, i o co innego w tym wszystkim chodziło. „Wojnę na górze" wywołał Mazowiecki, a nie Wałęsa, który potem robił co mógł aby odbudować dobre relacje z Geremkiem, rząd Olszewskiego obalono wcale nie z powodu lustracji, przeciwnie, ogłoszona rzutem na taśmę lista zasobów archiwalnych SB stanowiła świadome budowanie mitu... W większości tych demaskacji ma rację (trudno mi jej zresztą nie przyznać, bo odnoszę wrażenie, że Krasowski pełnymi garściami czerpał tu z mojego „Polactwa" i „Michnikowszczyzny" ? w bibliografii ich jednak nie umieścił) ale skupiony na relacjonowaniu przepychanek, popełnia dwa poważne błędy.
Pierwszym jest ? dlatego właśnie określam rzecz mianem powieści ? przyjęcie za punkt wyjścia założonych psychologicznych sylwetek bohaterów. Historyk działa inaczej, analizuje czyny i wypowiedzi osoby, a potem stara się na ich podstawie zrekonstruować jej intencje. Zaczynając od drugiego końca, skazuje się Krasowski na naginanie faktów. Wybiera te, które dają się zinterpretować zgodnie z powieściowymi charakterystykami. Widać to, gdy opisując sprawę „Bolka" z pogromcy mitów nagle zmienia się w brązownika, albo gdy pisząc o lustracji, pomija jej tak istotny szczegół, jak tajemnicze buszowanie Michnika w archiwach MSW za wczesnego Mazowieckiego. Karkołomną woltą przechodzi też do porządku dziennego nad faktem, iż tenże Michnik, terroryzując moralnie swą niezłomnością całą opozycję w latach osiemdziesiątych, na przykład organizując środowiskowy bojkot Marcina Króla i wszystkich, którzy dopuścili się zbrodni jakiegokolwiek porozumiewania się z komuną, skutecznie zagwarantował monopol na takie porozumienie swojej grupie. Bo, jak się domyślam, trudno ten fakt pogodzić z wizją Michnika jako narwanego, ale w gruncie rzeczy szczerego, i cokolwiek oderwanego od politycznej rzeczywistości poczciwca.