Jednak mieli rację

Ponad pytaniem o lustrację sprzed 20 lat unosi się pytanie ważniejsze: o bilans rządu Olszewskiego, uznanego dziś przez obóz IV RP za prototyp ekipy walczącej o nowe państwo i o polską suwerenność - pisze publicysta

Aktualizacja: 03.06.2012 22:52 Publikacja: 03.06.2012 20:07

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Noc teczek i upadek rządu Olszewskiego to jedno z moich najintensywniejszych doświadczeń dziennikarskich. Trafiłem wtedy jako sejmowy reporter w przedziwne miejsce: wielki teatr, z wieloma aktorami, powikłanymi wątkami kolejnych spektakli i ogromną temperaturą emocji.

Głosowanie nad uchwałą lustracyjną 28 maja 1992 roku, potem sekwencja gorączkowych negocjacji nad obaleniem lub uratowaniem rządu i wreszcie apokaliptyczny wieczór 4 czerwca, z telewizyjnym przemówieniem premiera Jana Olszewskiego na obu kanałach równocześnie, i z tłumami posłów kłębiącymi się na sejmowych korytarzach w podnieceniu i panice - to było prawdziwe oko cyklonu.

Zacznę od końca - od lustracji wywołanej sejmową uchwałą zgłoszoną przez Janusza Korwin-Mikkego. Jej efekty, przypomnę, nie miały być upublicznione: koperty z nazwiskami przekazano szefom klubów parlamentarnych. Miałem wtedy krytyczny stosunek do sposobu przeprowadzenia tej operacji. Byłem zresztą w nie najgorszym towarzystwie.

Konieczny wstrząs

Oto, co mówił wiele lat później, w wywiadzie rzece „O dwóch takich. Alfabet braci Kaczyńskich" Jarosław Kaczyński, w 1992 roku lider Porozumienia Centrum, głosujący za tą uchwałą i broniący rządu Olszewskiego: „Tę listę przygotowywali ludzie niedoświadczeni, nieznający języka bezpieki. Amatorzy". Co więcej, Kaczyński poddawał wiwisekcji postawę tamtej ekipy rządowej: „A z drugiej strony w otoczeniu Olszewskiego traktowano lustrację jako kamień filozoficzny. To ona miała załatwić wszystko, rozbić obóz przeciwnika. Stało się na odwrót - obóz przeciwnika został zintegrowany".

A jednak Kaczyński twierdzi, że w tę awanturę wdać się należało, bo po upadku rządu Olszewskiego, który był już w tym momencie przesądzony, jednym z pierwszych działań nowego układu rządowego byłoby prawie na pewno ukrycie tych materiałów pod korcem. Symbolem tej intencji była postać Andrzeja Milczanowskiego, człowieka „Solidarności", ale zdominowanego mentalnie przez dawnych „fachowców" z SB. Człowieka, który podczas rządu Olszewskiego stracił na moment wpływ na służby, aby zaraz po jego upadku go odzyskać.

Teza Kaczyńskiego jest taka: aby klasa polityczna poczuła się zmuszona zabrać się po 4 czerwca, ślamazarnie i bez entuzjazmu, do konstruowania normalnej procedury lustracyjnej, z sądowymi zabezpieczeniami, musiał się najpierw zdarzyć wstrząs. Łącznie z wszystkimi błędami i dwuznacznościami.

Podzielałem ten punkt widzenia, a jeszcze mocniej podzielam go teraz. Co więcej, mam wrażenie, że już wówczas zajrzałem w oczy wpływowemu lobby starych służb, które były w stanie uzależnić ludzi z „naszej" strony.  Nawet nie wtedy najbardziej, gdy dziennikarze „Gazety Wyborczej" kokietowali idiotycznymi T-shirtami z napisem „Jestem agentem", sprowadzającymi problem dawnych uzależnień do dowcipu i czyjegoś przeczulenia. Nie o to tylko chodzi. Obserwowałem na własne oczy, z jaką łatwością dawni esbecy byli w stanie wpływać na rzeczywistość medialną. Kiedyś o tym napiszę. I to nie o „Wyborczej", której  wściekły sprzeciw wobec lustracji miał charakter ideologiczny (choć i towarzyski). Nie, o sytuacjach bliżej mnie, w gazetach nie tak eksponowanych. To był wrzód, który należało przeciąć, a ledwie go wtedy dotknięto.

Ale ponad pytaniem o czwartoczerwcową lustrację unosi się pytanie ważniejsze: o bilans tamtego rządu, uznanego dziś przez obóz IV RP za prototyp ekipy walczącej o nowe państwo i o polską suwerenność.

Nadmiar bezruchu

Byłem za lustracją, wtedy przekładającą się bezpośrednio na bezpieczeństwo państwa, a dodatkowo widziałem, jaką furię wywołał rząd Olszewskiego w niesympatycznych mi środowiskach (Piotr Naimski w wywiadzie dla Roberta Mazurka - w ostatnim „Plusie Minusie" - mówi o korkach od szampana strzelających 4 czerwca w zakamarkach UOP, ja byłem tego świadkiem w innych instytucjach). A mimo to nie  potrafiłem wykrzesać z siebie entuzjazmu dla tamtej ekipy. Pomimo świadomości, że jej szef nie jest fanatycznym potworem z okładki ówczesnego „Wprost", lecz kryształowo uczciwym, zasłużonym adwokatem, kultywującym tradycję niepodległościowej lewicy, którego na prawą stronę zaprowadziły antykomunizm i patriotyzm. Politykiem w dodatku bitym nieuczciwie od pierwszej do ostatniej chwili: na koniec zrobiono z niego niedoszłego puczystę.

Swoje zastrzeżenia wyłożyłem w roku 1994 w tekście „Metoda polityczna Jana Olszewskiego" w miesięczniku „Debata". Miałem mu za złe brak recepty na zbudowanie sobie zaplecza parlamentarnego. Nawet jeśli wynikało to po części ze skomplikowanego oblicza stugłowego parlamentu, Olszewski złościł wtedy przede wszystkim polityków prawicy, w tym najbardziej ruchliwego Jarosława Kaczyńskiego domagającego się od niego szukania porozumienia z  Unią Demokratyczną i liberałami.

Tym, którzy uznają tamten koncept prezesa PC za absurdalny z punktu widzenia późniejszych zdarzeń, przypomnę, że Olszewski i tak części swego rządu nie kontrolował: MSZ czy od pewnego momentu resort finansów znajdowały się w rękach ludzi Lecha Wałęsy: Krzysztofa Skubiszewskiego i Andrzeja Olechowskiego. A to Wałęsa okazał się z perspektywy czasu najgroźniejszym przeciwnikiem: także z punktu widzenia takich fundamentalnych założeń tej ekipy jak opcja prozachodnia powiązana z uniezależnieniem się od Rosji. Co więcej, ówczesny Wałęsa, podgryzający każdy układ parlamentarny, zagrażał demokracji w Polsce.

Możliwe zresztą, że pomysł porozumienia się z opozycją liberalną był utopią. Jednak tak zwana koncepcja ludowo-narodowa, zrodzona w otoczeniu Olszewskiego, okazała się z kolei niczym więcej jak hasłem. Z liderami KPN czy PSL rozmawiano po kunktatorsku, grając na zwłokę. Aż  po noc  4 czerwca, kiedy zawartość listy Macierewicza (był na niej Leszek Moczulski) pogrzebała ostatecznie te nadzieje. Trzeba było się śpieszyć wcześniej.

Ekipa Olszewskiego miała też mnóstwo słabości, można by rzec strukturalnych. Nie była w stanie złożyć porządnego ministerialnego zespołu, pierwszy minister finansów (przed Olechowskim) był kandydatem przypadkowym i odszedł po paru miesiącach.

Co więcej, Olszewski, przekonany o swojej moralnej wyższości nad całym światem, więc odmawiający gry parlamentarnej, okazał się nader aktywny w osłabianiu jedności partii prawicowych. Kierując się własnymi ambicjami, skądinąd zrozumiałymi, zabrał się za rozbijanie Kaczyńskiemu Porozumienia Centrum, z którego list wszedł do Sejmu. Dziś, kiedy tyle się mówi o jedności prawej strony, nie jest to przykład budujący.

W dużej mierze podtrzymuję tamte oceny, to po prostu historia. Ale warto spojrzeć na tamten rząd z nieco innej perspektywy.

Jednak tytani

Bez wątpienia ten niezbyt mocny, kierowany przez polityków amatorów, ludzki zespół podjął się wyzwań na miarę tytanów. I w wielu sprawach po prostu miał rację. Dziś opcję prozachodnią: na NATO i Unię Europejską, uważamy za coś przesądzonego. Ale wtedy to ta ekipa się o nią biła, zapoczątkowując takie procesy jak ustanowienie cywilnej kontroli nad wojskiem chociażby. Przy chłodzie rzekomo najbardziej prozachodnich środowisk Unii Demokratycznej. I przy obstrukcji ośrodka prezydenckiego (afera Parysa).

To samo dotyczy niedocenionej wówczas, także przeze mnie, historii z polsko rosyjskim układem. To naprawdę Olszewski zablokował bardzo ryzykowne zapisy umożliwiające Rosjanom penetrację gospodarczą Polski. Zapisy negocjowane przez ministra Skubiszewskiego (reprezentującego po części środowiska UD, a po części obóz prezydencki) i osłaniane bezpośrednio przez Wałęsę. Gdy dziś czytam o tym sporze w politycznie poprawnych opracowaniach, uderza mnie niezdolność ich autorów do zajęcia stanowiska. Do odpowiedzenia, kto miał wtedy rację, ba, o co tak naprawdę chodziło.

To samo dotyczy innych sfer rzeczywistości. Robert Krasowski przedstawia w swojej historii III RP Olszewskiego jako naiwnego idealistę skoncentrowanego na symbolicznym zadośćuczynieniu za komunizm. Ale przecież ruchy w MSW  kierowanym przez Antoniego Macierewicza nie zmierzały - mówi o tym przywoływany już Piotr Naimski - tylko do ujawniania dawnych donosicieli. Zmierzały przede wszystkim do zmian personalnych w samych służbach, do uwolnienia ich od balastu ludzi uwikłanych w dawne zależności.

Rząd ten miał wreszcie ciekawe intuicje w sferze społeczno-gospodarczej. Myśl Olszewskiego, że w III RP niewidzialna ręka wolnego rynku nader często okazywała się ręką aferzysty, nie była myślą nonsensowną. Chodziło o budowanie instytucji zapewniających rynkowi przejrzystość i uczciwość reguł. Krótki czas trwania tego rządu i jego słabość kadrowa nie zmieniła tych intuicji w fakty. Ale to nas nie zwalnia od pamiętania, kto był czego prekursorem.

Rozumiem Kaczyńskiego który po latach zdecydował się odłożyć stare spory z Olszewskim do lamusa - są one dla prawicowego elektoratu nieistotne albo wręcz nieczytelne (pomysł układania się z UD). Mecenas, późniejszy lider Ruchu dla Rzeczypospolitej czy Ruchu Odbudowy Polski,  okazał się zresztą politykiem zbyt staroświeckim i niezbyt przebojowym, więc przegrał pojedynek z Kaczyńskim o prawicowy rząd dusz. Zarazem może z dzisiejszej perspektywy szef PiS lepiej rozumie ówczesne ambicje starszego od siebie rywala. A na symbol  Olszewski, który w tylu sprawach miał rację, nadaje się nieźle.

Jego rząd nie upadł z powodu samej lustracji. To raczej lista Macierewicza była odpowiedzią na jego kłopoty parlamentarne - i można się do woli kłócić, czy chodziło o ratowanie rządu (lub przynajmniej o stworzenie czytelnego symbolu na przyszłość), czy także o to, aby sprawa oczyszczenia naszego państwa nie została zamieciona pod dywan. Opowiadam się za tą drugą ewentualnością (co nie wyklucza pierwszej). I przypominam: ta sprawa była konsekwencją całego kursu, jaki tamten rząd przyjął.

Jaka nauka?

Ale morał z całej tej historii nie byłby pełny, gdyby nie powiedzieć: w sporze o to, czy w polityce warto grać, układać się, czasem cofać, uwzględniać realia, rację miał ówczesny Kaczyński, nie Olszewski. W znakomitym politycznym reportażu Aleksandry Zawłockiej w „Expressie Wieczornym" prezes PC pyta starszego od siebie premiera: „Chcesz rządzić czy zdobywać sztandar?".

To jest dylemat także i dzisiejszej prawicy, zbyt często zastygłej w cierpiętniczych pozach, odmawiającej gry z rzeczywistością. Nawet sam Jarosław Kaczyński, polityk o niebo od Olszewskiego skuteczniejszy, powinien sobie czasem to własne pytanie zadać.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Noc teczek i upadek rządu Olszewskiego to jedno z moich najintensywniejszych doświadczeń dziennikarskich. Trafiłem wtedy jako sejmowy reporter w przedziwne miejsce: wielki teatr, z wieloma aktorami, powikłanymi wątkami kolejnych spektakli i ogromną temperaturą emocji.

Głosowanie nad uchwałą lustracyjną 28 maja 1992 roku, potem sekwencja gorączkowych negocjacji nad obaleniem lub uratowaniem rządu i wreszcie apokaliptyczny wieczór 4 czerwca, z telewizyjnym przemówieniem premiera Jana Olszewskiego na obu kanałach równocześnie, i z tłumami posłów kłębiącymi się na sejmowych korytarzach w podnieceniu i panice - to było prawdziwe oko cyklonu.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę