Rz: Został pan właśnie szefem jednego z największych zrzeszeń rynku ubezpieczeniowego na świecie. AMICE to organizacja skupiająca ubezpieczycieli wzajemnych, którzy u nas mają zaledwie 5 proc. rynku.
Towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych mają długą tradycję i to w zasadzie od nich zaczął się rynek ubezpieczeniowy. U nas ten rodzaj ochrony został zlikwidowany w czasie PRL i trudno mu się odrodzić. TUWy potrzebują czasu, żeby zbudować swoją pozycję na rynku. Nie rozwijają się tak jak inne towarzystwa ubezpieczeniowe. Nie wchodzi inwestor z dużym kapitałem i nie podbija rynku. TUW rozwija się organicznie i powoli, przyjmując członków w swoje szeregi. Członkowie TUW stają się udziałowcami towarzystwa, więc decydują sami o jego polityce finansowej.
W Europie towarzystwa są potęgą, mają ponad 30 proc. rynku. Czy członkowie AMICE nie woleli wybrać kogoś spośród swoich grubych ryb?
W branży działam od wielu lat, więc to zapewne kwestia zaufania pozostałych członków stowarzyszenia do mojej osoby. W samej AMICE działam od jej powstania i od początku byłem członkiem rady dyrektorów. Moje zaangażowanie zostało więc docenione. Na pewno liczę, że dzięki tej nominacji nastąpi przełom na polskim rynku TUW. Będę nad tym mocno pracował, bo uważam, że to bardzo dobry pomysł na ubezpieczenia. Szkoda, że w Polsce na razie mało wykorzystywany.
Przełom już następuje, bo pana nominacja zbiega się w czasie z bardzo ambitnymi poczynaniami TUW PZU. Młodziutka spółka przyjmuje w swoje szeregi i pod swój parasol kolejne państwowe firmy...