Bułgarzy wyciągnęli wnioski z kuracji zimnem, której na początku 2009 r zostali poddani przez Gazprom - przez dziesięciolecia jedynego dostawcę gazu do czarnomorskiej republiki. Wtedy to w wyniku gazowej wojny Rosji i Ukrainy, Gazprom zakręcił kurek gazowy na wejściu surowca na granicy.
Dla wielu krajów, które dostawały gaz tranzytem przez Ukrainę, oznaczało to przerwy w dostawach. Najbardziej ucierpiała Bułgaria, gdzie przez dwa tygodnie ludzie marzli, bo nie dochodził gaz z Rosji. A zima też okazała się wtedy mało wyrozumiała. Gazprom dał wprawdzie potem Sofii zniżkę w cenie gazu jako rekompensatę za tamtą sytuację, ale Bułgarzy okazali się bardzo pamiętliwi.
Najpierw zbudowali gazociąg do Rumunii, a w 2017 r zaczynają budowę takiego połączenia z Grecją. Po drugie podpisali kontrakt z Azerbejdżanem na dostawę 1 mld m3 gazu rocznie. To jedna trzecia bułgarskiego zapotrzebowania. Gaz pochodzi ze złóż kaspijskich i trafi do Bułgarii od 2020 r.
Wreszcie Sofia odkryła, że sama może wydobywać surowce energetyczne, kiedy w październiku w bułgarskim kawałku podmorskiego szelfu trysnęła ropa. A jak ropa to i zapewne i gaz, tym bardziej, że pracują tam takie giganty jak Shell, francuski Total, hiszpański Respol a także austriacki OMV.
Czwarty as Bułgarii to energetyka jądrowa. Kosztem 660 mln euro rekompensaty, Bułgarzy wycofali się z kontaktu z Rosatomem na budowę drugiej elektrowni jądrowej w kraju - Bielenie. Sofia chce przedłużyć pracę reaktorów z Kozłoduja do 2040 r (produkują jedną trzecią potrzebnego prądu). Jak zapowiedziała bułgarska minister energetyki Temenużka Petkowa - Bielenie ma zbudować prywatny inwestor; pod warunkiem że takowy się znajdzie i że będzie zarządzał elektrownią „na warunkach rynkowych" - zaznaczyła pani minister.