Baner, a nie jego właściciel. Podobno ma moc przyciągania klientów. Tak przynajmniej twierdzi jego posiadacz, który prawie dwa lata próbował się pozbyć swojego mieszkania w Warszawie.
W centrum miasta, ale nie ścisłym. Dwupokojowego, ale o metrażu trzech pokoi, za to w kamienicy. Co jednak z tego, jak bez windy, na czwartym piętrze. Generalnie, jak sam mówił, plusy i minusy w przypadku tej nieruchomości się równoważyły.
Mimo tego, że ogłoszenie dał do kilku portali nieruchomościowych, to czekał, czekał i czekał. Na telefony lub choćby mejle. Okazało się, że chętnych nie ma, mimo aktualizacji anonsu.
Sprzedający mieszkanie zamówił więc baner ze swoim numerem telefonu, który rozwiesił na balkonie. I nie czekał długo na odzew. Przechodzień zobaczył ogłoszenie. Zadzwonił, obejrzał i w tak banalny sposób mieszkanie znalazło nowego właściciela.
Stary musiał jednak – aby doprowadzić do transakcji – obniżyć cenę. O ile? Nie chciał zdradzić, ale powiedział, że w stosunku do cen z boomu sporo, choć stawka za mkw. oscylowała w okolicach 8 tys. zł.