Najpierw negacja: nie dopuszczamy tragedii do świadomości, strata wydaje się nierealna. Myślę, że działa tu naturalny mechanizm samoregulacyjny, taki sam, jak przy bólu fizycznym: jeżeli jest zbyt silny, człowiek traci przytomność. Cierpienie za duże do ogarnięcia powoduje znieczulenie psychiczne. Ten etap zazwyczaj wypełnia czas między śmiercią a pogrzebem. Jest dużo do załatwienia formalności, telefony, więc to, co najgorsze, jest jakby zepchnięte na drugi plan. Następny etap to złość: na świat, na los, na Boga, na siebie albo nawet na zmarłą osobę. Często obwinia się wówczas lekarzy, nieraz kogoś z rodziny, że czegoś zaniedbał albo zrobił nie tak. Znaczna część małżeństw, którym umarło dziecko, rozpada się, bo mąż obwinia żonę, a żona męża, zamiast wspólnie złościć się i rozpaczać. Bo po etapie złości następny to rozpacz, kiedy dociera do nas cała straszliwa nieodwracalność śmierci. Naturalnym sposobem wyrażania rozpaczy jest płacz. Ale wtedy, zwykle już wiele dni po pogrzebie, płakać jakoś nie wypada. To fatalny zwyczaj, ponieważ płacz jest bardzo potrzebny. Trzeba wyrzucić z siebie rozpacz, żeby mógł nadejść czwarty etap - pogodzenie się ze stratą.
Jak powinniśmy się zachowywać, jeżeli zaprzyjaźnionej osobie umrze ktoś bliski?
Przede wszystkim powinniśmy być z tą osobą. Jeżeli zwykle ktoś dzwonił do przyjaciela na przykład raz w tygodniu, teraz powinien dzwonić codziennie. Powinien zaproponować, że przyjdzie do niego, że można będzie porozmawiać. Najważniejsze jest to, żeby osoba pogrążona w żałobie nie była pozostawiona samej sobie. Być z tym kimś - to jest najbardziej pomocne, chociaż naprawdę trudne. Po pierwsze, każdy z nas nosi w sobie jakąś nieodżałowaną stratę i rozmowa z kimś, czyj ból jest świeży, budzi nasz własny ból. To naturalne, że się tego boimy. Drugi powód jest taki, że chcemy być delikatni, dobrze wychowani, a w takiej sytuacji nie wiemy, jak się zachować. Kiedy ktoś znajomy się żeni, wiemy, co powiedzieć, o co zapytać, w jaki sposób okazać radość. A jeśli ktoś owdowiał? Często nie robimy nic, bo nie chcemy wtrącać się w nie swoje sprawy, włazić butami w cudzą duszę. To błąd, bo ten człowiek właśnie teraz nas potrzebuje. Trzeba do niego przyjść i jeśli będzie chciał mówić - wysłuchać. A jeśli będzie milczał, to po prostu zrobić mu szklankę herbaty. Ale z nim być.
Ale ten ktoś może udawać, że wszystko jest w porządku.
Tak, bo często sam sobie zabronił okazywania uczuć. Osoba, która straciła kogoś bliskiego, nieraz myśli, że nie wypada obciążać innych swoimi problemami, narzucać się. Może uważać, że ludzie akceptują tylko pogodnych i uśmiechniętych, może też utożsamiać płacz ze słabością. I wtedy sama sobie zakazuje płaczu, wyrażania smutku i rozpaczy, rozmawiania o zmarłym. A wspominać trzeba, i to nie wyłącznie w sposób wyidealizowany, jak to jest przyjęte, tylko prawdziwy. Jeśli czegoś w życiu z tą osobą brakowało (czułości, uznania, troski), to trzeba też złościć się na nią i nie tłumić swojego niezadowolenia. Trzeba postarać się zamknąć wszystkie niedokończone wątki, których może być dużo, bo śmierć bliskiego człowieka zawsze zdarza się nagle i nie zdążymy wszystkiego, co ważne, zrobić i powiedzieć sobie za życia. O to też mamy często żal, i jest to żal do siebie, że nie powiedzieliśmy zmarłemu tego, co najważniejsze, na przykład: "Kocham cię" albo "Cierpiałem przez ciebie, ale i tak cię kocham". Uczucia związane ze zmarłą osobą muszą być w jakiś sposób przetrawione, nie można ich blokować.
Czym to grozi?