Przed godziną 21 maszty płynącego Odrą „Chopina” pojawiły się na wysokości stoczni, na ostatniej prostej przed przycumowaniem do Wałów Chrobrego. Zbliżał się w asyście „Daru Młodzieży” i statku pożarniczego „Strażak-24”, który na powitanie wyrzucał w powietrze kilkumetrowe strumienie wody. Po rundzie wokół Wyspy Grodzkiej żaglowiec dobił do nabrzeża, gdzie czekało kilkudziesięciu szczecinian. Przez ich oklaski przebijał się chropowaty głos kapitana Andrzeja Mendygrała, który stojąc na nadbudówce wydawał przez megafon ostatnie komendy załodze.

- Ludzie, nie rozumiecie po polsku? Nikt nie wejdzie na pokład dopóki nie skończę swojej roboty, muszę jeszcze zrobić zbiórkę załogi – krzyczał do mieszkańców, gdy po opuszczeniu trapu chcieli wejść na pokład. - Jędruś! Ja wchodzę! - odpowiedziała stanowczo żona kapitana Anna.

W Szczecinie „Fryderyk Chopin” jest jedną z atrakcji uroczystości z okazji objęcia przez Polskę przewodnictwa w Radzie UE. To pierwsza wizyta w macierzystym porcie od października ubiegłego roku, kiedy potęzny sztorm na Atlantyku połamał maszty na jednostce. Żaglowiec stracił zdolność samodzielnej żeglugi i został odholowany do portu w kornwalijskim Falmouth przez kuter rybacki „Nova Spero”. Przeszedł remont w stoczni A&P i w ubiegłym tygodniu ruszył do kraju w pierwszy testowy rejs.

- Nic wielkiego, głupie osiemset mil w pięć dni. Rejs był w miarę spokojny, pogoda nienajgorsza, tylko w najciaśniejszym miejscu Kanału La Manche mieliśmy półtorej doby ciężkiej mgły. Gdyby wiatry były pomyślne, bylibyśmy dobę wcześniej – ocenił kpt. Mendygrał w rozmowie z dziennikarzami.

Przyczyny wypadku „Fryderyka Chopina” wyjaśnia Izba Morska przy Sądzie Okręgowym w Szczecinie. - Brałem udział w jednej z rozpraw jako świadek, nie sądzę, żeby były tam jakieś niespodzianki, wszystko wskazuje, że był to wypadek losowy. Statek, jak każda maszyna, ma prawo zepsuć się w dowolnej chwili i bez wyraźnego powodu – uważa kpt. Mendygrał. Jego zdaniem Izba powinna wydać orzeczenie po dwóch najbliższych rozprawach.