W klubach młodzieżowych bywa głośno. Jak się nie wie, o co chodzi, naprawdę można nie zrozumieć, o co biega.
Oglądając freestyle pewnego rapera, a nie był to prasłowiański Donatan, usłyszałem stłumiony fragment dialogu obok mnie, z którego tylko specjalna komisja mogłaby wyłowić coś więcej niż, cytuję, „propsy".
Na sali było wielu przedstawicieli firm fonograficznych i zacząłem snuć domysły, jak się okazało, całkiem bez sensu, że podziwiany przez nas artysta może liczyć na propozycję kontraktu. Gdy z nim potem rozmawiałem zdziwił się nie tylko moją naiwnością (nie padła żadna oferta!, ale i moim rozumieniem, a raczej niezrozumieniem, słowa „propsy".
Największy zestaw podpowiedzi, tym razem, zawdzięczałem portalowi Samosia.pl. Pocieszyłem się, że młodzi (tak myślę) użytkownicy byli równie zdezorientowani jak ja. Wyjaśnienia „ktoś, kto jest za policją" albo „to takie tabletki" raziły totalnym odpałem (a co!). W tej sytuacji wolałem żart totalny: „propsy to klopsy, ale bez zawijania".
Sprawy nie rozjaśnił Propsyblog z podpisem „drink vodka and fly". Tak to najłatwiej.