W Biedronce witają nas wędzone makrele, śledzie i filety z dorsza w zamrażarce. – Świeża ryba? Niee, nie mamy. Może być mrożona panga albo dorsz. – Ale jak chcecie świeże, to może na Koszelewach. Trzeba jechać jak na Działdowo, będzie tablica po lewej – gospodarstwo rybne. Może tam.
Jedziemy na Koszelewy. Jest gospodarstwo, są stawy, nad nimi na stołeczkach siedzą rybacy z wędkami. Przy budynku gospodarczym stolik i waga. – Świeże ryby? Tylko pstrąg. Karmiony mączką rybną. O szczupaka to może zapytajcie tych rybaków, co tam siedzą. Może coś będą mieli.
Idziemy do rybaków. – Eee, panie, ja tu siedzę trzy godziny i ledwie mam trzy okoniki. A jak złowię, to do domu. Ale może zapytaciee w tym gospodarstwie, jak ta grobla, taki czerwony dom.
Z czerwonego domu wychodzi kobieta w średnim wieku. – Karp, szczupak? Niee. Nie ma. Żebyście przyjechali trzy tygodnie temu, to może... Teraz to nie mam nawet dla kota. Ale może w Dąbrównie, to 15 km stąd. Jedziemy na Dąbrówno. Bardziej z ciekawości, jak dalej rozwinie się sprawa, niż z apetytu na rybę, bo czas obiadu dawno minął. W Dąbrównie zapytany o świeże ryby przechodzień ewidentnie nie wie, o co nam chodzi. – Może w sklepie na rynku, tym po schodkach – sugeruje. Po schodkach grupa mężczyzn patrzy na nas jak na kosmitów. – Ryby? Może na Koszelewach – mówi jeden. A najlepiej to w Lidzbarku. Na obiad zjedliśmy filety z mrożonej pangi. Królowej polskich jezior.