Nie można powiedzieć‚ żeby Madryt zrywał się o świcie i z pośpiechem zaczynał dzień. Śniadanie zaczyna się o 10. Do obowiązkowej kawy tostada – podpieczona kromka białego pieczywa lub bagietki, con marmelada lub con tomate, ze startym pomidorem pachnącym słońcem‚ odrobiną oliwy i soli.
Mnóstwo śmieci pod stołami to gwarancja, że miejsce jest warte odwiedzenia. Stary hiszpański zwyczaj nakazuje rzucać zużyte serwetki na podłogę – ilość świadczy o klientach‚ czyli im więcej, tym lepiej. Do kompletu bezpretensjonalna atmosfera – nikomu nie przeszkadza brak krzesła czy stolika.
Spacer po Madrycie zaczynamy od dzielnicy Salamanka. Ulice Serrano‚ Velazquez‚ Goya Carlos to nie tylko sklepy i bary warte uwagi‚ ale i piękne stare kamienice. Wybija 14 i miasto zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. O tej godzinie w Hiszpanii nic się nie załatwia‚ nigdzie się nie dzwoni. Na ulicach robi się pusto i cicho. To doskonała pora‚ żeby zasmakować lokalnej kuchni.
[srodtytul]Wziąć byka za uszy [/srodtytul]
Zapada decyzja‚ że jak lunch w Madrycie, to ruta de tapas‚ czyli rundka po barach‚ a w każdym niewielka przekąska. Moi przewodnicy wybierają okolice calle de las Huertas. Jest tu chyba najwyższy wskaźnik liczby barów na mieszkańca. Gdzie nie spojrzeć, minilokal‚ rzadko miejsca siedzące‚ czasem kilka stolików barowych.