M.L.: Trzeba podzielić rewolucję francuską na czysto ideowy nurt i jej propozycje zmian gospodarczych i społecznych. W ideowym nurcie była to pierwsza rewolucja kulturalna, która chciała zerwać z przeszłością, łącznie ze zmianą kalendarza i programowym odrzuceniem jakiejkolwiek religii. Bez tej rewolucji nie byłyby możliwe rewolucja październikowa i komunizm ze wszystkimi okrucieństwami. Rewolucja hitlerowska była możliwa też tylko dlatego, że odrzuciła religię. Nie ma Boga, więc my uzurpujemy sobie prawo do przesądzania o prawach, życiu i śmierci. Dla mnie okropieństwa XX wieku, najgorsze w historii, nie byłyby możliwe bez rewolucji francuskiej, a ta bez oświecenia.
Zła jest ideologia, która została zasiana w ludziach, mówiąca, że nie ma przeszłości. Słyszałem parlamentarzystów i w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy, którego byłem wiceprzewodniczącym w latach 1998 – 2001, i w Parlamencie Europejskim używających argumentów – „co nam pan przypomina jakieś prawo sprzed 20 lat...”. A rdzeniem naszej cywilizacji było pojęcie praktyczne – prawo stare, więc dobre, dobre, bo stare. Musi być oczywiście modyfikowane. Natomiast teraz nieustanne zmiany podążają w kierunku upoważnienia człowieka do uzurpowania roli Boga.
[b]Mówi pan czasem (Marcin Libicki) o końcu cywilizacji...[/b]
Jeżeli Europa nie zginie, a można być w tym względzie umiarkowanym optymistą, to może trwać w nowym kształcie, ale pamiętając o wielkiej przeszłości, którą dała światu.
[b]Stąd potrzeba odniesienia do Boga w preambule do konstytucji...[/b]
M.L.: Pierwszym problemem, który miałem jako przewodniczący Komisji Petycji w Parlamencie Europejskim, była petycja od 1 mln 200 tysięcy obywateli Unii Europejskiej domagających się wprowadzenia do preambuły imienia Boga i odniesienia do chrześcijaństwa. Przy dużym sprzeciwie przeprowadziliśmy oficjalne stanowisko, które mówiło, że w akcie ratyfikacyjnym każdy kraj, jeśli zechce, może takie odniesienie zawrzeć. W ten sposób chcieliśmy to wprowadzić de facto do traktatu. Tekst tego aktu ratyfikacyjnego brzmiałby np. – „Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w imię Boga, zdając sobie sprawę ze znaczenia chrześcijaństwa, upoważnia prezydenta do ratyfikowania...”. Komisja petycji większością głosów przyjęła moją propozycję. Potem upadł traktat konstytucyjny. Znamy losy traktatu lizbońskiego albo ich jeszcze nie znamy...
[b]Jeżdżąc przez ponad trzy lata po Mazowszu, myślał pan (Piotr Libicki), żeby ratować?[/b]
P.L.: Refleksja, co by mogło być z tymi obiektami, mi nie towarzyszyła. Nie mają wielkiej przyszłości. Traktowałem je jako pamiątki przeszłości. Ale mówię to z bólem serca. Ten świat minął. Nie mam skłonności do sentymentów, ale nie oznacza to, by ich nie ratować.
[b]W środowisku jest pesymizm. Odzyskiwać czy nie?[/b]
P.L.: Absolutnie odzyskiwać na bazie realnych szans, bez romantycznej świadomości, że będę prowadził dawny tryb życia. Nie ma co żyć fikcją. Podziwiam tych, którzy dwory ratują. Jeżeli kogoś na to stać, żeby uchronić od unicestwienia, to zawsze jest cenne. Dla mnie normalne jest mieszkanie na wsi w domu. Ale na wsi już nie można mieszkać we dworze. Tu zaczyna się fikcja.
M.L.: Długo po wojnie to, co my dziś nazywamy dworami, nazywano „byłymi dworami”. Nie była to nienawiść klasowa, ale oczywiste odczucie, że dwór to nie tylko architektura, ale coś więcej. Słowo dwór odpowiada łacińskiemu słowu „curia”, a „curia” to też urząd. Dziś mówimy kuria arcybiskupia, czyli siedziba arcybiskupa z jego urzędem. Dwór to był dawny rycerz-właściciel ziemski, który odgrywał określoną rolę społeczną. Natomiast dzisiaj, kiedy mówimy o budynku „dwór”, to już tym określeniem zniekształcamy dawne pojęcie. Pałac był pałacem i jest pałacem. Ale dwór jest już tylko „byłym dworem”.
[b]Język dopuszcza takie przesunięcia znaczenia.[/b]
P.L.: Tak, ale trzeba uważać, czy to przesunięcie nie zniekształca rzeczywistości. Poruszające są przypadki na Mazowszu dworów, które dzięki ciągłości własności dworami pozostały, powiązane z małym majątkiem nie były zabrane właścicielom.
[b]Na okładce książki jest dwór Norwidów w Głuchach.[/b]
P.L.: To przykład ciągłości własności, która zmieniała się naturalną drogą, a nie na podstawie niesprawiedliwego komunistycznego prawa.