Jej biografia jest typowa dla pokolenia urodzonego w późnych latach 70.: choć przyszła na świat w Krakowie, studiowała „w wielkim świecie”, od Paryża przez Frankfurt po Nowy Jork. Prace pokazywała też w miejscach, które wprawiają w dygot artystycznych snobów – Manifesta (z numerem 7), Biennale w Atenach, Londyn. Teraz ma wystawę w kultowej Galerii Foksal, gdzie od 44 lat spotyka się międzynarodowa awangarda. Czy to wystarcza, żeby Annę Ostoyę namaścić na gwiazdę?

Trochę dystansu! Na razie dokonania tej autorki nie powaliły mnie na kolana. Najgorsze, że każde posunięcie – od Sasa do Lasa, choć każde opatrzone równie napuszoną interpretacją. Tym razem kurator (Michał Jachuła) pisze, że Ostoya „kwestionuje dominujące narracje historyczne”.

A chodzi o to, że oglądamy zdjęcia aktorek sprzed kilkudziesięciu lat. Pokazane po dwie, na płytach ustawionych „w harmonijkę”. Polska lala kontra eksportowa – np. Brigitte Bardot twarzą w twarz z Kaliną Jędrusik. W domyśle, żelazna kurtyna pośrodku.

Lata 60. są teraz na topie. Pół wieku wstecz – to dla młodych wykopaliska. Dla starszych – sentymentalna podróż. Dekada dobrobytu, ale też zimnej wojny, zakończona młodzieżową rewoltą. W tamtym dziesięcioleciu znajdują dziś inspiracje twórcy kina, muzyki, sztuki, mody. Coraz to odkrywamy dokumenty z epoki, reminiscencje, powroty, cytaty. Dlaczego Anna Ostoya nie miałaby skorzystać z dobrodziejstw tamtej żyznej twórczo dekady?