O 6 proc., czyli o 220 mln zł, wzrosną w 2017 roku nakłady na kulturę, co sprawi przekroczą one 1 proc. budżetu. W ten sposób spełni się niezrealizowany od dawna postulat środowisk kultury, zgłaszany przez Kongres Kultury w 2009 roku, a zapisanym w Pakcie dla Kultury, który parafował ówczesny premier Donald Tusk. Dzięki wzrostowi budżet programów ministra na przyszły rok to 330 mln zł, czyli o prawie 40 mln zł więcej niż obecnie. Nie ma wątpliwości, że to rezultat politycznej pozycji ministra, który jest wicepremierem w gabinecie Beaty Szydło.
Nie zmienia to jednak całościowego obrazu rocznego okresu kierowania resortem przez profesora Piotra Glińskiego, który urzędowanie zaczął od ostrych, często niepotrzebnych konfliktów. Manifestem takiego stylu sprawowania władzy stało się żądanie wstrzymania premiery „Śmierci i dziewczyny” w Teatrze Polskim we Wrocławiu prowadzonym przez Krzysztofa Mieszkowskiego - skądinąd posła Nowoczesnej, co z pewnością podgrzało sytuację. Powodem interwencji ministra był udział w spektaklu czeskich aktorów porno, ale mieliśmy tu do czynienia z przykładem cenzury prewencyjnej.
Niemal w tym samym czasie ministerstwo zażądało od kontrowersyjnego dla PiS Jana Klaty, szefa Starego Teatru w Krakowie przedstawienia ministerstwu dorobku jego dyrektorskiej kadencji na… DVD. Środowisko muzealników i historyków zbulwersowała z kolei odmowa powołania poprzedniczki ministra, Małgorzaty Omilanowskiej na stanowisko dyrektora Zamku Królewskiego w Warszawie mimo wygrania przez nią konkursu, a także decyzja o powstaniu Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, z połączenia Muzeum Westerplatte i Wojny Obronnej 1939. Kolejne przykłady można by wskazać w następnych miesiącach. Konfliktogenne było nagłe wycofanie z promocji w świecie pisarzy niecenionych przez obecną władzę (np. Olga Tokarczuk), a którymi zainteresowani są zagraniczni wydawcy. Niepotrzebne spory wywołało to świadczenie ministra Glińskiego niezadowolonego z faktu, że organizatorzy festiwalu filmowego w Gdyni nie dopuścili do konkursu słusznego politycznie, a wartościowego artystycznie, zdaniem ministra, filmu „Historia Roja”.
Kultura dawno już nie była tak upolityczniona, jak miało to miejsce w minionym roku, wartości ideologiczne, a nie artystyczne stały się podstawą oceny, zaś nie tylko ministrowi Piotrowi Glińskiemu, ale i jego ekipie brakowało rzeczywistej wiedzy na temat sytuacji kultury w Polsce. Przeważało „rozpoznanie bojem”, które musiało przynosić straty, w tym stratę czasu. Przykładem jest choćby postulat opłaty audiowizualnej, która miała uratować telewizję publicznej. Opłaty nie ma, bo ekipa MKiDN nie zdawała sobie sprawy, że jej wprowadzenie wymaga konsultacji z Unią Europejską. Tymczasem stan kultury w TVP jest opłakany. Ministrowi Piotrowi Glińskiemu zdarzało się nawet na forum Sejmu wygłaszać niesprawdzone zarzuty pod adresem swoich podwładnych – na przykład dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza, Pawła Potoroczyna. Późniejsze jego odwołanie, podobnie jak Krzysztofa Dudka z Narodowego Centrum Kultury (NCK wciąż nie ma pełnoprawnego dyrektora), czy Grzegorza Gaudena z Instytutu Książki – miały podstawy polityczne i środowiskowe, a nie merytoryczne. Ślimaczący się z kolei proces połączenia Filmoteki Narodowej i Narodowego Instytutu Audiowizualnego w Filmotekę Narodową w Instytut Audiowizualny również świadczy o tym, że odwołanie dyrektora Michała Merczyńskiego nie było merytorycznie przygotowane, choć nowa instytucja może mieć sens.
Generalnie w polityce kulturalnej brakuje dialogu ze środowiskami twórczymi, w tym artystami o innych poglądach niż rządowe. Najistotniejszym tego przykładem tego było zbojkotowanie przez resort niedawnego Kongresu Kultury, na którym padały krytyczne uwagi nie tylko pod adresem PiS, ale i PO, a przede wszystkim zgłaszano postulaty dialogu, jaki obecna władza odrzuca. Tymczasem – przynajmniej w sferze deklaracji - głównym celem ogłoszonego ostatnio Wieloletniego Programu Rządowego „Niepodległa” jest wzmocnienie poczucia wspólnoty obywatelskiej Polaków.