Włodzimierz Olewnik, ojciec porwanego dla okupu i zamordowanego Krzysztofa, jest na świeżo po lekturze materiałów operacyjnych, jakie w ciągu kilku lat zgromadziła policja, prowadząc nieudolne poszukiwania jego syna. Czytał je w tajnej kancelarii gdańskiej prokuratury.
– Jestem porażony tą lekturą. Nie mogę wiele mówić, bo obowiązuje mnie tajemnica. Jedno wiem już na sto procent: Krzysia można było uratować, a porywaczy złapać zaraz po tym, jak go uprowadzili, i na długo zanim go zamordowali – mówi „Rz” łamiącym się głosem Włodzimierz Olewnik.
Biznesmen dodaje, że to, co wyczytał, utwierdziło go w przekonaniu, iż nie ma mowy o zwykłych błędach czy bezmyślności. – To były celowe działania, by zamotać całą sprawę – uważa. Opinię podzielają jego pełnomocnicy.
– Mieliśmy tylko przypuszczenia, że w sprawie popełniono przestępstwa. Po przeczytaniu połowy akt operacyjnych mamy potwierdzenie zarzutów, o jakich mówiliśmy – mówi „Rz” mecenas Ireneusz Wilk, jeden z pełnomocników rodziny.
Olewnikowie podnosili wcześniej m. in., że tworzono w śledztwie fałszywe dowody i sprowadzano je na ślepe tory. W lipcu złożyli w gdańskiej Prokuraturze Krajowej pismo o wgląd w tajne akta. Zgodę dostali niedawno. Całą wiedzę muszą zachować dla siebie.