Takie zarzuty postawiła im dziś prokuratura na Pradze Północ w związku z wydarzeniami z nocy z niedzieli na poniedziałek, do jakich doszło na warszawskiej Białołęce. Funkcjonariusze mieli zastraszyć, pobić i wywieźć do lasu Pawła Surgiela, który zwrócił im uwagę, że radiowozem zajęli aż trzy miejsca parkingowe.
Wtedy funkcjonariusze kazali kazali mu odejść. Mężczyzna nie zrobił tego i dodał, że gdyby zwykli obywatele zatarasowaliby w ten sposób miejsce z włączonym silnikiem, to dostaliby mandat. Wówczas strażnicy, kazali mu „wyp... ". Stwierdzili, że jest pijany i nie będą z nim dyskutować. Mężczyzna postanowił nagrać radiowóz straży swoją komórką.
Kiedy ją wyciągnął, strażnicy mieli wyskoczyć z radiowozu, wykręcić mu ręce, zakuć w kajdanki i wsadzić do swojego auta. Tam zaczęli go też straszyć, że albo poda kod do telefonu, albo go "zajeb.., zapie..., zakopią w lesie". Mężczyzna odpowiedział, że telefon odblokowuje tylko odcisk kciuka, chciał, żeby zdjęli mu kajdanki. W tym czasie strażnicy sami próbowali odblokować komórkę wpisując jakieś kombinacje cyfrowe i zablokowali smartfona całkowicie.
Jeden z mundurowych potraktował pana Pawła gazem. Potem strażnicy wywieźli mężczyznę do lasu, tam mieli grozić mu śmiercią i powiedzieli, że „nikt go w tym miejscu nie znajdzie". Paweł Surgiel bał się, że spełnią groźbę i zgodził się podpisać dokument, którym okazał się mandat w wysokości 500 zł.
Gdy symulował, że ma atak astmy strażnicy odwieźli go pod dom. Na miejscu mężczyzna wezwał policję.