Wreszcie w finale na stadionie XXXV-lecia PRL w Piotrkowie Trybunalskim wygrała 2:1 z Piastem Gliwice. W kraju trwał jeszcze stan wojenny. Lechii, jako drużynie z kolebki Solidarności kibicowała cała Polska. Podczas śpiewania hymnu ludzie na stadionie trzymali palce ułożone w literę V. Kiedy autokar Lechii wracał do Gdańska w miasteczkach i na ulicach ludzie witali piłkarzy brawami. Część kibiców Lechii, wśród których było wielu późniejszych polityków (m.in. Donald Tusk, Aleksander Hall, Jan Krzysztof Bielecki, bracia Rybiccy, bracia Kurscy, ale i słynny gangster „Nikoś”) z Piotrkowa pojechała do Krakowa, żeby na lotnisku pożegnać Jana Pawła II wracającego do Rzymu z pielgrzymki po Polsce.
A kiedy Lechia w pucharach wylosowała Juventus ze Zbigniewem Bońkiem, Michelem Platinim i włoskimi mistrzami świata, Gdańsk ogarnął szał. Tym bardziej, że wśród zwykłych kibiców siedziała „osoba prywatna” - Lech Wałęsa. Lechia reprezentowała wtedy całą Polskę.
Gospodarzem tegorocznego finału została w wyniku losowania Jagiellonia. To oznacza, że ma prawo wyboru koszulek, ale ważniejsze jest to, że zajmie szatnię reprezentacji Polski. To nie jest dla Jagiellonii dobra wiadomość. Dotychczas, od roku 2014 na Stadionie Narodowym rozegrano pięć finałów Pucharu Polski. We wszystkich pięciu przypadkach zwyciężała drużyna, losowana jako „gość”. Lech Poznań jako gospodarz przegrał tu trzykrotnie. Nawet kiedy był faworytem pojedynku z Arką.
Szatnia gospodarzy na Stadionie Narodowym nie służy nikomu poza reprezentacją Polski. Podczas Euro 2012 korzystali z niej Czesi (przegrali z Portugalią) i Niemcy (ulegli Włochom). Przegrało Dnipro w finale Ligi Europejskiej (z Sevillą), a nawet Real Madryt, w towarzyskim meczu z Fiorentiną. Ale kiedyś to się skończy.