Nad ranem w środę, gdy Donald Trump zdobywał kolejne głosy elektorskie i zwiększał przewagę nad Hillary Clinton, zapowiadało się na rynkowy horror. Gdy kandydat republikanów wysunął się na prowadzenie na Florydzie, meksykańskie peso zaczęło mocno tracić do dolara (Trump podważał układ o wolnym handlu Meksyku z USA). W pewnym momencie słabło nawet o 13 proc. Kontrakty terminowe wskazywały, że sesja na amerykańskich giełdach zacznie się po południu od przeceny porównywalnej z tą, która dała początek kryzysowi w 2008 r.
Przez azjatyckie giełdy przetoczyła się wyprzedaż. Tokijski indeks Nikkei225 zamknął się aż 5,4 proc. na minusie. Hang Seng, czyli główny indeks giełdy w Hongkongu, spadł o 2,2 proc., koreański Kospi – o 2,3 proc. (ale już chiński Shanghai Composite zniżkował tylko o 0,6 proc.).
Nerwowość inwestorów rosła wraz z wynikami z poszczególnych stanów wskazującymi na zwycięstwo Trumpa. Złoto uważane za bezpieczną przystań inwestorów zdrożało do 1333 dol. za uncję, a sesja na wielu europejskich giełdach zaczynała się od przeceny. Niemiecki indeks DAX tracił rano nawet 2,9 proc., a francuski CAC40 – 3 proc. Później przyszło jednak opamiętanie.
Po południu większość europejskich indeksów giełdowych traciła już mniej niż 1 proc., a niektóre znalazły się nawet lekko na plusie. Złoto staniało do 1302 dol. za uncję.
Dolar i peso meksykańskie nadrabiały straty, a ceny ropy oraz wielu innych surowców wróciły na poziomu sprzed wyborów w USA. Rozegrał się więc podobny scenariusz, jak po czerwcowym referendum w sprawie opuszczenia UE przez Wielką Brytanię.