Opowieści o podróżach w czasie to zazwyczaj domena literatury i kina familijnego. Dorosłych trudniej zaciekawić przemieszczaniem się bohaterów po epokach. Ale czasem się to udaje. Przykładem debiutancka powieść Audrey Niffenegger wydana w 2003 r., o miłości pokonującej barierę czasu. Stała się bestsellerem, więc jej ekranizacja była oczywista. Scenariusz napisał Bruce Joel Rubin, autor oscarowego „Uwierz w ducha”.
Gdy Henry (Bana) po raz pierwszy spotkał Clare (McAdams), ona znała go już od wielu lat. Była małą dziewczynką, gdy się poznali, stał się jej przyjacielem, a w końcu obiektem westchnień. Dorosła Clare chce nadrobić zaległości. Ale anomalia genetyczna sprawia, że Henry może podróżować w czasie i przestrzeni i nigdy nie wie, kiedy to nastąpi. Często stawia go to w kłopotliwej sytuacji, bo kiedy przenosi się w czasie, jego ubranie nie podąża za nim. Nie przenosi się z nim i Clare, cierpliwie czekając na jego powrót do wspólnego wymiaru czasowego.
Początkowo trudno się połapać w przeskokach bohatera, a zwłaszcza w ich logice. Choć w miarę rozwoju akcji wszystko zaczyna się klarować, to pragmatyczni widzowie (tacy jak ja) uznają całość za bzdurę. Na plus trzeba odnotować, że reżyser stara się melodramatyzm tej fantastycznej opowieści przełamać wtrętami komicznymi.