Wiesław Rozłucki, współtwórca i wieloletni prezes warszawskiej giełdy, uważa, że zmienioną w ubiegłym tygodniu strategię sprzedaży akcji Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie trudno nazwać prywatyzacją. Bo mimo że Skarb Państwa chce sprzedać 60 – 65 proc. akcji, i tak zachowa większość głosów na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy.
– Oferta publiczna to krok w dobrym kierunku, ale dosyć nieśmiały – powiedział w TVN CNBC Rozłucki.
Sprzedaż wartej około 1,5 mld zł giełdy ma ruszyć w listopadzie. Mechanizmem, który ma zapewnić utrzymanie kontroli Skarbu Państwa nad giełdą mimo sprzedaży ponad 50 proc. kapitału, jest wprowadzenie w ofercie tzw. akcji niemych. Są to papiery niedające prawa głosu na walnym zgromadzeniu, uprawniające za to do otrzymania wyższej dywidendy ze spółki. Zdaniem Rozłuckiego, ich posiadacze powinni mieć prawo do wyboru przedstawicieli do rady nadzorczej GPW. Warto by było, aby akcje te mogły również kupić same notowane spółki.
– To jest sytuacja normalna. Tylko my nie korzystamy z tego typu instrumentów. Tak się finansują instytucje finansowe na świecie – twierdzi Andrzej Mikosz, były minister skarbu. Nowa strategia ma uniemożliwić w przyszłości wrogie przejęcie polskiego parkietu. Zamierzeniem decydentów jest niepowtórzenie scenariusza giełdy w Budapeszcie, której związek kapitałowy z giełdą wiedeńską nie przyniósł korzyści, tylko wręcz zaszkodził.
50 instytucji jest na liście inwestorów finansowych, którym rząd chce zaoferować akcje warszawskiej GPW pozwalające na współrządzenie spółką