Jaśminowa rewolucja odsunęła od władzy wykształconych na zachodzie biznesmenów, których egipska ulica długo nie zaakceptuje. Oznacza to wstrzymanie rynkowych reform, do których przez całe lata Bank Światowy (BŚ) i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) namawiały rząd w Kairze. Namawiały tak namolnie, że nawet Stany Zjednoczone hamowały MFW.
Inna sprawa, że reklamowana przez BŚ i MFW prywatyzacja kojarzona jest jedynie z przejmowaniem dobra wspólnego przez przyjaciół w władzy. Bogacił się nie kraj, ale elity. Według BŚ 40 proc. społeczeństwa nadal żyje poniżej granicy nędzy, a czytać i pisać umie tylko co trzeci obywatel.
Egipt nie potrafił wykorzystać swojego strategicznego położenia. Rozwój gospodarki hamowany jest wysokimi podatkami, niestabilną sytuacją legislacyjną i niewystarczającą liczbą wykwalifikowanych pracowników.
Eksport liczony na głowę mieszkańca rósł w latach 1990 – 2009 w tempie 5 proc. rocznie. O połowę wolniej niż w Indiach i o jedną trzecią tego, co w Chinach, które do Egiptu eksportują nawet figurki sfinksa i piramid oraz typową egipską biżuterię. Podobno w Egipcie nie opłaca się ich produkować.
Tymczasem według MFW do roku 2020 Egipcjanie muszą stworzyć 10 mln nowych miejsc pracy, żeby zatrudnić absolwentów szkół. W tej sytuacji PKB – jak wyliczył MFW – powinien rosnąć przynajmniej o 10 proc. rocznie, dwa razy szybciej niż od 2000 roku, pięciokrotnie szybciej niż tegoroczna prognoza.