W wielu rozmowach salonowych i kuluarowych obserwuję narastające podniecenie tematem gazu łupkowego. Ten już zarobił tyle, a tamten planuje zarobić tyle. Politycy porzucają tematy, którymi się zajmowali do tej pory i każdy staje się specjalistą od gazu. W Google wpisanie hasła „gaz łupkowy w Polsce" zwraca 574 tys. stron, podczas gdy hasło „komercjalizacja innowacji" tylko 74 tys. stron. Można odnieść wrażenie, że zaraz zostaniemy Arabią Saudyjską Europy, tylko na gazie. Już prawie czuć te biliony euro i dolarów zarobione na gazie, wydane na nowe domy, drogi i samochody, na podwyżki pensji. Serce się raduje.
***
Tymczasem nie rozstrzygnęliśmy jeszcze podstawowego dylematu: czyj jest ten gaz łupkowy? Ustawy stanowią, że kopaliny należą do narodu polskiego. To wiadomo. Ale należą do obecnego pokolenia Polaków czy raczej do nas, do naszych dzieci i do dzieci naszych dzieci? To fundamentalne pytanie. Bo jeżeli pozwolimy politykom zdecydować za nas, to z pewnością przeżremy te dochody z gazu w ciągu dekady. Natomiast jeżeli uznamy, że z tego bogactwa powinny korzystać też nasze dzieci i wnuki, to powinniśmy z tych pieniędzy finansować tylko projekty o znaczeniu międzypokoleniowym, a znaczną część środków powinniśmy przekazać na fundusz przyszłych pokoleń, tak jak to jest w Norwegii i wielu innych krajach, które czerpią znaczne przychody ze sprzedaży surowców naturalnych.
W Polsce potrzebna jest poważna debata na ten temat. Jeżeli takiej debaty nie będzie, a chocholi taniec wokół gazu łupkowego będzie się odbywał tak jak do tej pory, w mało transparentny sposób, to z pewnością kolejne rządy z przyjemnością wydadzą przychody z gazu łupkowego na bieżące potrzeby. A tych nigdy nie zabraknie na podwyżki dla urzędników (to nic, że średnie wynagrodzenie urzędnika jest o 20 proc. większe niż w przemyśle), na zatrudnienie nowych nauczycieli (to nic, że mamy niż demograficzny, właśnie zatrudniono 30 tysięcy nowych nauczycieli), na sfinansowanie licznych przywilejów licznych grup interesów.
***
Tymczasem doświadczenia wielu krajów pokazują, że wydanie dochodów pochodzących ze eksploatacji złóż naturalnych może prowadzić do całkowitej utraty konkurencyjności gospodarki, gdy podwyżki płac w sektorze gazu i administracji publicznej rozlewają się na inne sektory, co bez wzrostu wydajności pracy prowadzi do wzrostu kosztów i upadku całych gałęzi gospodarki. To zjawisko nazywa się mianem zarazy holenderskiej.
***
Ucieszyło mnie, gdy w programie PiS przeczytałem o planach stworzenia funduszu przyszłych pokoleń, który gromadziłby środki finansowe pochodzące ze sprzedaży gazu łupkowego. Ten fundusz mógłby po części finansować ważne międzypokoleniowe projekty lub dopłacać do emerytur kolejnym licznym pokoleniom starzejących się Polaków. Na przykład dzięki mądremu inwestowaniu oszczędności przychody finansowe Trwałego Funduszu Alaski po 20 latach funkcjonowania przewyższyły przychody Alaski z wydobycia ropy naftowej. Zachęcam polityków, którzy są teraz specjalistami od gazu, do lektury książki Sovereign Wealth Management wydanej w 2007 roku przez Bank Światowy. Jest tam omówionych wiele przykładów krajów, które musiały poradzić sobie z dużymi przychodami z wydobycia surowców. Lepiej uczyć się na błędach innych, niż popełnić je samemu. Na przykład po przeczytaniu tej książki będzie łatwiej zrozumieć politykom, w jakim celu tworzy się państwowe fundusze inwestycyjne (w Chinach, Korei, Singapurze, Katarze, Kuwejcie, Arabii Saudyjskiej, Norwegii i wielu innych krajach) i w jaki sposób te fundusze funkcjonują.