Pani z pałacu Łomnica

W niedzielę wieczorem Ulrich jedzie do pracy do Görlitz. Wróci w piątek. Elisabeth zostaje sama. Na głowie ma całe dominium: duży pałac, mały pałac, park, folwark, ogród warzywny, 50 hektarów ziemi uprawnej i 10 hektarów lasu

Publikacja: 05.03.2010 00:10

Wchodzący do pałacu często zastają gospodynię, Elisabeth von Küster, w fotelu przed kominkiem

Wchodzący do pałacu często zastają gospodynię, Elisabeth von Küster, w fotelu przed kominkiem

Foto: Fotorzepa, Filip Frydrykiewicz F.F. Filip Frydrykiewicz

To nie początek opowieści z życia niemieckich junkrów. To zwykła sytuacja – tak ją przynajmniej traktują – małżeństwa von Küsterów. Niemców, którzy 19 lat temu wybrali życie w Polsce.

Ulrich jest wiceprezesem Sądu Rejonowego w Görlitz. Zabiera ze sobą troje starszych dzieci, które chodzą do szkoły w tym mieście. Von Küsterowie mają tu też dom.

Tymczasem jego żona Elisabeth zarządza rodzinnym majątkiem w Łomnicy pod Jelenią Górą. Stara się odtworzyć przedwojenne dominium ze wszystkimi jego funkcjami i atmosferą.

Lubi to, bo – jak mówi – „tu jest Europa”. Teren na pograniczu polsko-niemiecko-czeskim z wpływami wszystkich tych kultur wydaje jej się najbardziej predestynowany do tego miana.

[srodtytul]Kolumbowie na Śląsku[/srodtytul]

Na początku lat 90. XX wieku Elisabeth i Ulrich studiowali w Berlinie prawo. Ona ze starej baronowskiej rodziny von Eschenbach, on z von Küsterów, mniejszej rangi szlachty o XVII-wiecznym rodowodzie. – Te tytuły nie mają dzisiaj w Niemczech żadnego znaczenia – podkreśla Elisabeth. – Nie budzą żadnych skojarzeń, jak w Polsce nazwiska Radziwiłł, Potocki czy Tarnowski.

To nie snobizm popchnął ich do zamieszkania w pałacu, raczej lekkomyślność, młodzieńcza naiwność i chęć robienia czegoś innego niż większość rówieśników. – W Berlinie interesowały mnie głównie dyskoteki, bary, beztroskie studenckie życie. Ale poczułam, że czas zaangażować się w coś ważnego. Czułam się na Śląsku jak Kolumb odkrywający nowe lądy, bo w szkole uczono nas, że Europa leży między Niemcami a Hiszpanią. A wszystko, co było za wschodnią granicą, jawiło się jako dzikie i niebezpieczne. Wtedy jeszcze nie myśleliśmy o turystycznym przeznaczeniu pałacu. Po prostu chcieliśmy go ratować.

Rodzina von Küsterów mieszkała przed wojną w Lomnitz, dzisiejszej Łomnicy w Kotlinie Jeleniogórskiej. – Wyjechali dopiero w 1945 r., gdy nadciągała Armia Czerwona. Ostatnim pociągiem. Niczego prócz albumu ze zdjęciami rodzinnymi nie zabrali. Przed wyjazdem zamurowali trochę dokumentów w pałacu, ale ślady murowania były tak świeże, że Rosjanie łatwo odkryli skrytkę i rozszabrowali zawartość. Czerwonoarmiści wynosili meble i palili przed pałacem – opowiada Elisabeth.

Von Küsterowie pogodzili się z wyrokami historii, bez większego sentymentu wspominali dawny majątek. W 1986 r. przyjechali wprawdzie wielkim samochodem kempingowym odwiedzić rodzinne strony, ale to, co zobaczyli, upewniło ich, że nie ma powrotu do Łomnicy.

Pałac był zrujnowany. Nie miał okien, dach się zawalił. Do 1977 r. mieściła się w nim szkoła, ale kiedy budynek był już zużyty, zamiast go odremontować, szkołę wyprowadzono. W oddalonym o 100 metrów od dużego małym pałacu, zwanym Domem Wdowy, rezydowała dyrekcja miejscowego PGR.

[srodtytul]Lepsze belki stropowe niż porcelanowy serwis[/srodtytul]

Mimo to Ulrich i Elisabeth przyjechali do Łomnicy w 1991 r., kiedy się dowiedzieli, że Agencja Nieruchomości Rolnych wystawiła pałac na sprzedaż. – Starszy brat Ulricha – inżynier – pracował już wtedy w Oplu. Jako jedyny z nas zarabiał jakieś pieniądze. Sprzedał kabriolet i kupiliśmy pałac. Potem szybko się wycofał, zajmowanie się ruiną nie interesowało go – opowiada Elisabeth. Ona i Ulrich postanowili się jednak nie zniechęcać.

W spółce, którą zawiązali do transakcji, był jeszcze ich przyjaciel ze studiów Wojtek, Polak z Lublina. On jednak był tylko figurantem, dzięki któremu można było zawrzeć umowę, bo przepisy nie zezwalały na sprzedaż nieruchomości cudzoziemcom.

Ojciec Ulricha, który pamiętał, jak już przed wojną trudno było utrzymać pałac, kręcił z dezaprobatą głową. – Kupiliście to, co najgorsze z dawnego dominium, pałac to worek bez dna – mówił.

Rzeczywiście, pałac okazał się workiem, ale na szczęście gdzieś głęboko dno się znalazło. Küsterowie przenieśli się z Berlina do Görlitz i zaczęli dojeżdżać do Łomnicy, by remontować budynek. – Ludzie patrzyli na nas z mieszanymi uczuciami, ale raczej bez zawiści, bo byliśmy tak samo biedni jak oni – wspomina Elisabeth. – Wszystko przeliczałam wtedy na belki stropowe i worki cementu, czyli to, czego najbardziej potrzebowaliśmy. Kiedy więc w prezencie ślubnym dostaliśmy wytworny porcelanowy serwis, sprzedaliśmy go, a uzyskanych kilka tysięcy marek przeznaczyliśmy na odbudowę. Moja babcia zaś oddała nam pieniądze odłożone na nagrobek.

Wszystko miało jeszcze posmak wielkiej przygody. Nocowali w namiocie przed pałacem, urządzali grilla z przyjaciółmi z Berlina, których zapraszali do pomocy przy porządkowaniu terenu i oczyszczaniu budynku. Ponieważ nie mieli własnych pieniędzy, pałac remontowali głównie za pożyczone. Pomagało im Stowarzyszenie Pielęgnowania Sztuki i Kultury Śląskiej (Verein zur Pflege Schlesisicher Kunst und Kultur), a później Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej. Do 1995 r. nakryli pałac nową więźbą dachową i papą, ale całkowita odbudowa trwała 14 lat. – Naszym dobrym duchem był jeleniogórski konserwator zabytków Wojciech Kapałczyński, który nas dopingował, a jednocześnie pilnował, by wszystko odbywało się zgodnie z zasadami konserwatorskimi – mówi Elisabeth.

Ulrich, mniej bezpośrednio zaangażowany w sprawy pałacu, by utrzymać rodzinę, rozpoczął pracę w sądzie. Elisabeth, która studiowała wcześniej w Berlinie, Paryżu i Londynie prawo i historię sztuki, rzuciła wszystko i poświęciła się wyłącznie pałacowi i rodzinie.

Ciepły uśmiech niemal nie schodzi jej z ust, kiedy rozmawia z kimś, ciekawie mu się przygląda, jakby pomagała sobie wzrokiem w rozumieniu polskiego. Zielona, męska, wzorowana na myśliwskiej kurtka. Czarne spodnie, znoszone buty. Włosy spięte w kok z tyłu głowy, by nie przeszkadzały w domowych zajęciach – Elisabeth przypomina raczej zapracowaną farmerkę niż baronową z pałacu. – Czasem przyjeżdżają szkolne wycieczki. Nauczyciele proszą: tylko niech pani nie mówi dzieciom, że nie jest księżniczką, bo będą rozczarowane – śmieje się.

W 1995 r. von Küsterowie odkupili od Agencji Nieruchomości Rolnych Dom Wdowy i ośmiohektarowy park. – Zrozumieliśmy, że pałac bez otoczenia to jak samochód bez silnika.

Szybko zamienili mały pałac w hotel z restauracją, co pozwoliło zdobywać pieniądze na kolejne inwestycje. – Pierwszych gości podejmowaliśmy w małym pałacu kawą i domowym ciastem. Tylko tyle mogliśmy im zaoferować – wspomina Elisabeth. – Pierwszy gość, który u nas nocował, jakiś niemiecki biznesmen, wyjechał bez płacenia. Oszust. A my tak liczyliśmy na te 40 marek.

Później nadarzyła się okazja odkupienia dawnego parku pałacowego – podłużnego skrawka ziemi ciągnącego się wzdłuż rzeki Bóbr, która płynie u stóp położonych na niewysokiej skarpie pałaców. Park, projektowany prawdopodobnie przy udziale ogrodnika pracującego dla pruskiego króla Petera Josefa Lannego, stanowił obraz nędzy i rozpaczy – zdziczały, zaśmiecony, przetrzebiony. Trzeba go było uporządkować, nasadzić nowe drzewa, asfaltowe alejki zastąpić żwirowanymi.

[srodtytul]Trudne słowo „spociwczki”[/srodtytul]

Nie było dla Elisabeth przeszkód nie do pokonania, nic jej nie zniechęcało. Szykan wielkich nie pamięta. Raz tylko pracownicy urzędu skarbowego zablokowali im konto. – Mówili, że muszę zapłacić podatek dochodowy od pożyczek, jakich Ulrich udzielał fundacji Dominium Łomnica na remont pałacu. Sugerowali, że jak dam łapówkę, odblokują konto. Musiałam sprzedać krowy, żeby zapłacić robotnikom. Ulrich powiedział, że z punktu widzenia prawa oni nie mają racji. Kilka lat się procesowaliśmy, aż wygraliśmy w Naczelnym Sądzie Administracyjnym.

W biegu von Küster uczyła się polskiego. – W rozmowach używałam rąk i nóg. Największy kłopot sprawiało mi słowo „spociwczki” (spożywczy). Było najbardziej komplikowane (tak zawsze mówi na coś skomplikowanego).

Jednym z pierwszych słów, które poznała, była „pieczątka”. – Bez sztempel nie ma człowieka, to była odkrywka (odkrycie) – Elisabeth, choć mówi dosyć swobodnie po polsku, ciągle ma kłopoty z odmienianiem i wymową. Na przykład o mężczyznach zawsze mówi w rodzaju żeńskim (robiły, poszły...).

– Urzędnicy w Polsce byli elastyczni. Nawet jeśli nie chcieli iść na rękę, można było z nimi dyskutować, kłócić się, a ja to lubię – uśmiecha się Elisabeth. – Niemieccy urzędnicy są jak beton i bez poczucia humoru.

– Kiedyś wezwał mnie urząd wojewódzki, domagając się pozwolenia na pracę. Po długich dyskusjach machnęli ręką. „Pani jest gorsza od piątej kolumny” – usłyszałam. – Ale nie wiedziałam, o co chodzi. Dopiero później się dowiedziałam, co to była piąta kolumna.

Przeciwności losu Elisabeth znosi z uśmiechem. Uważa, że zawsze może być gorzej. Uczy się na własnych błędach. Jak wtedy, gdy wydzierżawiła

60 hektarów ziemi od Agencji Nieruchomości Rolnych i posiała tam grykę, którą stratowały dziki i sarny. – Codziennie się w czymś mylę, robię błędy. Ale nie można tracić z oczu celu, rezygnować – deklaruje.

[srodtytul]Śmieciowe meble[/srodtytul]

W 1998 r. urodziło się von Küsterom pierwsze dziecko – Anna. Potem co dwa lata rodzina się powiększała o kolejne: Friedricha (Fryderyka), Albrechta (Alberta), Luise (Luizę), Marie (Marię). Trójka najstarszych dzieci chodzi teraz do niemiecko-polskiej klasy w szkole w Görlitz. Dwoje najmłodszych wychowuje się w Łomnicy. Głównie pod opieką licznych „cioć”, czyli zaprzyjaźnionych kobiet z okolicy, które zajmują się nimi, kiedy trzeba odciążyć Elisabeth. Wszystkie dzieci są dwujęzyczne.

W zimie dominium Łomnica daje pracę 25 osobom, w lecie – nawet dwa razy większej liczbie. Dom Wdowy stał się stylowym hotelem z 36 miejscami do spania. Parter zajęła restauracja. To tutaj toczy się życie towarzysko-rodzinne Łomnickiego majątku. W zimowe sobotnie przedpołudnie w kominku w hallu pali się ogień. Goście hotelowi lubią siadać przed nim w wielkich, obitych zielonym pluszem fotelach i czytać książki. Inni prowadzą rozmowy w przytulnej, jasnej restauracji. Przy jednym ze stołów dzieci Küsterów malują lub grają w gry planszowe (teraz doszły jeszcze gry na laptopie). Często mają towarzyszy zabaw, bo goście przyjeżdżają z dziećmi. Większość przyjezdnych to Niemcy. – Początkowo najwięcej było wizyt sentymentalnych. Starsi Niemcy przyjeżdżali autokarami w rodzinne strony. Teraz to się zmienia, przyjeżdżają dobrze wykształceni berlińczycy, którzy podróżują bez sentymentalnego bagażu. Nazywamy ich frakcja Toscana, bo oni już wszędzie byli, a teraz docenili, że tak blisko mają takie piękne karkonoskie krajobrazy – opowiada Elisabeth.

Duży pałac zimą jest mniej przyjazny, bo nieogrzewany. Na parterze mieści się sklepik ze śląskimi wyrobami: lnianymi serwetami, drewnianymi zabawkami, szlifowanymi szklankami, owocowymi przetworami pałacowej kuchni. Na piętrze – wystawa ilustrująca dzieje pałaców w Kotlinie Jeleniogórskiej. Na drugim – mieszkanie gospodarzy.

Życiowe zasady Elisabeth von Küster wyniosła z domu (jej rodzice byli konserwatorami zabytków w Poczdamie): mówić prawdę, żyć skromnie, nie okazywać nikomu wyższości, oceniać ludzi nie po tym, jak są ubrani, ale po tym, co mają w głowie. – Mam więcej szacunku dla wykonującego sumiennie swoją pracę stolarza niż dla zadufanego w sobie urzędnika czy lokalnego polityka – deklaruje.

Hołduje surowemu wychowaniu bez zbędnych dóbr materialnych. Wystarczy powiedzieć, że rodzina mieszka wprawdzie w pałacu, ale w wielkich, nieprzytulnych pokojach, bez ogrzewania (na styczeń – marzec przenoszą się do Domku Ogrodnika) i z łazienką jak w M-2. Wszystkie dzieci śpią w jednym pokoju.

Sprzęty do pałaców Elisabeth przywozi z Niemiec. XVIII-, XIX- i XX-wieczne szafy, skrzynie, komody, stoły, kanapy, fotele, obrazy. Tam są o wiele tańsze niż w Polsce. Polscy stolarze odnawiają je nieco, tapicerzy obijają kanapy nową materią. Taki miszmasz tworzy jednak wnętrza z atmosferą. – Celnicy nieraz mi docinali, że wwożę do Polski śmieci. I mieli rację, bo czasem zwoziłam meble wyrzucone na śmietnik. Ale przyzwyczaili się do „pani z pałacu” i machali już ręką. A pewnego dnia przyjechali na piwo do pałacowej restauracji i zobaczyli, że te meble to nie śmieci.

[srodtytul]Folwark żyje[/srodtytul]

Von Küster ciągle stawia sobie nowe zadania. Teraz jej oczkiem w głowie jest folwark, który kupili w 2004 r. Położone opodal pałacu długie budynki z zewnątrz wyglądają nieefektownie. Wnętrza kryją jednak pięknie sklepione lub przykryte stropami XVIII- i XIX-wieczne stodoły, obory, stajnie. Baronowej marzy się odtworzenie dawnych funkcji i pokazanie ludziom, jak kiedyś żyło i pracowało dominium. Liczy, że rodziny z dziećmi będą przyjeżdżały oglądać wiejskie życie. Już w tym roku ruszy: tania restauracja samoobsługowa, piekarnia, kuźnia, gotowe będą pomieszczenia dla kur, kaczek, świń, owiec. Wikliniarz będzie wyplatał koszyki, piekarz piekł chleb, a kowal kuł podkowy. W kuchni będą prowadzone kursy gotowania tradycyjnych potraw.

Od kilku lat w pałacu organizowane są adwentowe i wielkanocne kiermasze, na które ściągają tysiące gości z obu stron granicy. Sprzedawać wolno tylko wyroby autentyczne, produkowane przez rolników i rzemieślników.

– Niektórzy znajomi z Niemiec myślą, że zrezygnowaliśmy z kariery, wygodnego życia w mieście. Tymczasem myśmy po prostu wybrali to, co nam najbardziej odpowiadało. Mamy stres ekonomiczny, ale mamy też niezależność – mówi Elisabeth von Küster. – Początkowo lokalne władze patrzyły na nas z dystansem. Teraz chwalą się Łomnicą i innymi pałacami w Kotlinie Jeleniogórskiej jako atrakcją turystyczną.

[ramka][srodtytul]Śląskie Elizjum odzyskuje blask[/srodtytul]

Elisabeth i Urlich von Küsterowie byli po 1989 r. pionierami, jeśli chodzi o restaurowanie dawnych pałaców w Kotlinie Jeleniogórskiej. Region jest nadzwyczaj bogaty w liczne (ponad 30) zamki, pałace i dwory. I to ze wszystkich epok architektonicznych – od średniowiecza przez renesans, barok, do klasycyzmu i neogotyku.

Gdy po wojnach śląskich (1740 – 1763) Fryderyk Wielki przyłączył Śląsk, który odebrał habsburskiej Austrii, do Prus, Kotlina Jeleniogórska stała się modnym miejscem wypoczynku berlińskiej arystokracji.

Przyciągały ją tu góry z owianą romantyczną legendą Śnieżką (1602 m n.p.m.), najwyższym szczytem Karkonoszy i zarazem najwyższym szczytem całego królestwa. Przebudowywali dawne zamki obronne i budowali nowe rezydencje, otaczając je parkami krajobrazowymi ze starannie przemyślanymi programami.

Wystarczy powiedzieć, że w Mysłakowicach pałacyk według projektu słynnego architekta klasycyzmu Karla Friedricha Schinkla postawił dla siebie król Fryderyk Wilhelm III. Do kotliny poprowadzono też linię kolejową z Berlina, dzięki czemu można tu było przyjechać w nieco ponad trzy godziny.

„Śląskie Elizujm” malował Caspar David Friedrich, opiewał Johann Wolfgang Goethe i Theodor Fontane. W drugiej połowie XIX w. kotlina stała się celem wycieczek turystycznych.

Dominium Łomnica o historii sięgającej XII wieku trafiło w ręce von Küsterów w 1835 r., gdy pałac kupił poseł pruski na dworze sycylijskim Carl Gustav Ernst von Küster. Nowy właściciel przebudował barokowy pałac z 1720 r. i założył park. Przed 1945 r. do dominium należały 430 hektarów ziemi, cegielnia, tartak, gorzelnia, młyn, mleczarnia, sklep w Jeleniej Górze, w którym sprzedawano świeże warzywa, owoce, sery i mleko z dominium.

Historia Łomnicy sięga jednak XII wieku. Początkowo należała ona do jednego z najpotężniejszych śląskich rodów – von Zedlitz. W 1650 r. w Zedliztów wżenił się podpułkownik cesarski włoskiego pochodzenia Matthias de Thomaginini. A w 1738 roku pałac przeszedł w ręce kupca Christiana Menzla.

Teraz co roku jakiś obiekt w kotlinie odzyskuje blask. Nowi właściciele odnawiają dawne siedziby i letnie rezydencje arystokracji, urządzają w nich hotele, restauracje, spa. Pałace w Łomnicy, Wojanowie, Staniszowie, Jeleniej Górze (Paulinum), Karpnikach (Dębowy Dwór) zachwycają architekturą, gościnnością, atmosferą. Wokół nich ogniskuje się życie regionu: odbywają się tu koncerty, spotkania, festyny, kiermasze.

Właściciele powołali fundację Dolina Pałaców i Ogrodów i zabiegają o wpisanie tego miejsca na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.[/ramka]

To nie początek opowieści z życia niemieckich junkrów. To zwykła sytuacja – tak ją przynajmniej traktują – małżeństwa von Küsterów. Niemców, którzy 19 lat temu wybrali życie w Polsce.

Ulrich jest wiceprezesem Sądu Rejonowego w Görlitz. Zabiera ze sobą troje starszych dzieci, które chodzą do szkoły w tym mieście. Von Küsterowie mają tu też dom.

Pozostało 98% artykułu
Ekonomia
Witold M. Orłowski: Słodkie kłamstewka
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko