Nasze banki są dziś bankami europejskimi – nie niemieckimi, hiszpańskimi czy francuskimi. Mogą dowolnie pożyczać pieniądze od Europejskiego Banku Centralnego i oferować kredyty każdemu obywatelowi lub firmie w ramach strefy euro. Deponenci mogą z łatwością przenosić pieniądze z jednego kraju do drugiego.
Wszyscy jesteśmy częścią tego samego systemu finansowego. Wszyscy korzystamy, gdy sprawy idą dobrze i wszyscy tracimy, gdy idą źle.
Jednak europejski system nadzoru i gwarancji depozytów jest poszatkowany przez granice narodowe i banki wciąż są postrzegane jako „narodowe" przez rynki i inwestorów.
Stanowi to źródło wielu problemów. Nie możemy i nie powinniśmy ograniczać przepływów kapitałowych w ramach Unii Europejskiej. Inwestorzy zawsze będą mieli swoje preferencje. Nie ma jednak logiki w dzisiejszym zachowaniu, w którym niektóre banki są surowo karane jeżeli chodzi o dostęp do kapitału tylko dlatego, że „ich" rządy w przeszłości prowadziły nieodpowiedzialną politykę fiskalną, co odbiło się na ich ratingach.
Bazując na sukcesie wspólnej waluty musimy obecnie stworzyć spójny system nadzoru według tych samych wytycznych: centralizacji procesu decyzyjnego i decentralizacji jego wdrażania. Europejski Bank Centralny i narodowe banki centralne mają wszelkie dane, by stać się twardym kośćcem unii finansowej. To kolejna lekcja, którą można wyciągnąć z kryzysu. Jest wiele korzyści płynących z utrzymania nadzoru bankowego blisko banku centralnego.