- 31 maja, zgodnie ze specustawą stoczniową, wygasają umowy o pracę wszystkich dotychczas zatrudnionych w obu stoczniach - mówi "Rz" Roma Sarzyńska, rzecznik Agencji Rozwoju Przemysłu. - Potrzebnych będzie jednak po ok. 200 osób w każdej stoczni, aby zabezpieczać stoczniowy majątek do czasu uruchomienia produkcji. To jednak nie wszystko. Stocznia Gdynia, która do 31 maja nie zdąży wykończyć samochodowca zbudowanego dla izraelskiego armatora Ramiego Ungara, będzie potrzebować do tej pracy dodatkowo ok. 700 osób. Jeśli nie wywiąże się z niej w terminie, to skarb państwa straci co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych w gwarancjach KUKE na rzecz armatora, który może zostawić niedokończony statek w zakładzie.
Zatrudnienie dodatkowych pracowników będzie o tyle trudne, że stoczniowcy, którzy wzięli udział w programie zwolnień monitorowanych, po odejściu z pracy przez pół roku mają dostawać co miesiąc 2,5 tys. zł brutto i uczestniczyć w szkoleniach, ale pod warunkiem, że w tym czasie nie podejmą zatrudnienia. Można przypuszczać, że nieliczni będą chcieli zrezygnować z tych pieniędzy i podjąć w zamian pracę na kilka tygodni bez gwarancji dalszego utrzymania posady.
- 26 maja 3,7 tys. osób stanie pod bramą z kwitami do zwolnienia - mówi "Rz" Marek Lewandowski, rzecznik Stoczni Gdynia. - Nawet gdyby część z nich chciała zatrudnić się w stoczni ponownie, nie ma na razie wykładni prawnej, która pozwalałaby podjąć im pracę po tej dacie.
- Jeśli po 31 maja nie będzie chętnych do pracy w stoczni, jedynym wyjściem będzie zamieszczenie ogłoszeń o naborze - mówi "Rz" Roman Nojszewski, zarządca kompensacji, który prowadzi sprzedaż majątku obu zakładów.
Wymóg zwolnienia wszystkich pracowników Stoczni Gdynia i Szczecińskiej Nowa oraz likwidacji obu spółek wynika z ustaleń polskiego rządu z Komisją Europejską, która w listopadzie ubiegłego roku uznała, że obie stocznie w przeszłości korzystały z nielegalnie przyznanej pomocy publicznej.