„Niemiecki rząd od lat broni projektu, którego duchowymi ojcami są rosyjski prezydent Władimir Putin i jego przyjaciel Gerhard Schroeder, chociaż jest on z ekonomicznego punktu widzenia wątpliwy, a pod względem politycznym błędny. Im większy sprzeciw w Europie, z tym większym uporem niemiecki rząd obstaje przy jego realizacji” – pisze Mathieu von Rohr w najnowszym wydaniu tygodnika „Der Spiegel”.
Czy chodzi o dumę?
„Postępowania rządu w Berlinie nie sposób zrozumieć, chyba że powodem jest duma” – zaznacza autor, nazywając gazociąg „najbardziej żenującym problemem w polityce zagranicznej” Niemiec, podważającym zdolność niemieckiego rządu do przejęcia odpowiedzialności w polityce światowej.
Stanowisko rządu, że Nord Stream 2 jest „projektem gospodarczym”, było zdaniem komentatora „od samego początku obłudne”. Gazociągi są zawsze sprawą polityczną, a ten szczególnie – jest skierowany przeciwko Białorusi i Ukrainie, a w dodatku zapewnia Rosji dewizy i osłabia tym samym europejskie sankcje przeciwko dyktaturze w Moskwie – tłumaczy von Rohr.
Argument podnoszony często przez zwolenników projektu, że Berlin nie może pozwolić na to, aby Stany Zjednoczone dyktowały Niemcom od kogo kupują gaz, odpadł wraz z odejściem z urzędu prezydenta Donalda Trumpa.
Antyeuropejski projekt
Ten projekt jest antyeuropejski – stwierdza komentator. Trwanie przy tej inwestycji potwierdza krytyczne opinie osób widzących w Niemczech „dwulicowego hegemona”, który dużo mówi o europejskich wartościach, ale forsuje własne interesy.