Trybunał Konstytucyjny na drodze do naprawy. Pakiet Bodnara oceniają prawnicy
Teza 1: Proponowane zmiany przez Ministerstwo Sprawiedliwości dadzą gwarancje niezależności i bezstronności Trybunałowi Konstytucyjnemu teraz i w przyszłości.
Oczekiwanie, że organy władzy publicznej (zwłaszcza judykatywy) będą niezależne i bezstronne, stanowi oczywiście piękną i godną poparcia ideę. Problem w tym, że - jak pokazują realne doświadczenia historyczne oraz bogata literatura prawnicza - organy sądownictwa konstytucyjnego (sądy lub trybunały konstytucyjne, a także inne organy uprawnione do weryfikacji zgodności aktów normatywnych z konstytucją) są instytucjami w mniejszym lub większym stopniu zaangażowanymi w spór polityczny, światopoglądowy, aksjologiczny. Obserwacja zagranicznej praktyki ustrojowej prowadzi do wniosku, że po prostu tak jest i musi być, ponieważ na normy konstytucyjne składają się w większości ogólne zasady, które mogą być dość swobodnie rozumiane (np. ochrona życia ludzkiego, wolność jednostki, godność osoby, zrównoważony rozwój, czy bezpieczne warunki pracy), czyli orzekający w tych sprawach sędziowie zawsze interpretują je przez pryzmat określonych stanowisk filozoficznych, ocen społecznych, a także partykularnych doświadczeń i subiektywnych wrażliwości. Przejawia się to w tym, że współcześnie to na ogół właśnie sądy konstytucyjne - a nie parlamenty - dokonują radykalnych przełamań dotychczasowego stanu prawnego w sprawach trudnych i kontrowersyjnych, jak np. aborcja czy eutanazja, zresztą niekoniecznie w stronę liberalno-progresywną, bo również w konserwatywną. W tym sensie sądownictwo konstytucyjne nie jest żadnym "negatywnym ustawodawcą" (którego rola ogranicza się jedynie do eliminacji sprzecznych norm w hierarchicznym systemie prawnym), a faktycznie prawodawcą pozytywnym, który "aktywnie tworzy", "twórczo interpretuje" i "nadbudowuje". Standardem zagranicznym, choć niepożądanym, jest też to, że bardzo często sędziami organów sądownictwa konstytucyjnego zostają byli politycy albo prawnicy-celebryci, rozpoznawalni ze względu nie tylko na swój dorobek zawodowy lub naukowy, ale wyraziste wypowiedzi i konkretną światopoglądową afiliację. W konsekwencji: w instytucję sądownictwa konstytucyjnego wpisany jest z założenia nieusuwalny element polityczny. Prowadzi to do stanu, w którym z jednej strony instytucja sądownictwa konstytucyjnego ma żarliwych obrońców i zwolenników, z drugiej zaś strony niemałe grono, składające się często z wybitnych prawników, przeciwników, podnoszących zastrzeżenia względem modelu, w którym relatywnie niewielka grupa osób uzyskuje władzę negowania rozstrzygnięć parlamentu.
Teza 2: Tzw. sędziowie dublerzy nie będą mogli orzekać i powinni ustąpić miejsca poprawnie wybranym sędziom TK.
Teza 3: Wybór przez Sejm sędziów TK większością kwalifikowaną 3/5 głosów zapewni niezależność Trybunału.
Niewątpliwie "wymuszanie" przez prawodawcę warunku osiągnięcia wysokiej większości w Sejmie - prowadzi do kompromisu i zwiększa prawdopodobieństwo wyboru osób umiarkowanych. Oceniam to pozytywnie. Mam jednak wątpliwość, czy aktualnie zgłaszane propozycje motywowane są wolą osiągania kompromisu, czy przeciwnie - dążeniem do "oczyszczenia" Trybunału z sędziów wybranych przez adwersarzy politycznych. Uważam, że trzeba odróżnić dwie rzeczy: ewentualne uchybienia prawne popełnione w procesie wyboru sędziów i ich skutki prawne, a instytucję kadencyjności, która jest gwarantowana konstytucyjnie i pociąga za sobą to, że każdy kolejny rząd jest ograniczony w realizacji swojego programu, w tym obsadzaniu stanowisk publicznych. Nie przekonuje mnie prowadzona - nawet pod sztandarami "praworządności" lub "przywracania niezależności" - krucjata przeciw decyzjom poprzedniej władzy, zwłaszcza, gdy obóz rządzący nie dysponuje dostateczną większością parlamentarną (a zatem mandatem społecznym) do wprowadzania rewolucyjnych zmian ustrojowych.