Piotr Lewandowski: Epidemia zostanie z nami na dłużej

Będziemy potrzebowali firm i ludzi do zarządzania ryzykiem w kolejnych falach pandemii. Przecież sytuacja, w której jedne firmy produkują ad hoc materiały ochronne, inne dostarczają służbie zdrowia posiłki, a społeczeństwo organizuje zrzutki dla szpitali, nie jest rozwiązaniem na kilka lat - mówi Piotr Lewandowski, ekonomista, analityk rynku pracy.

Aktualizacja: 13.04.2020 23:04 Publikacja: 10.04.2020 00:01

Piotr Lewandowski: Epidemia zostanie z nami na dłużej

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: Słyszymy, że koronawirus zmieni nasze życie i rynek pracy nie tylko teraz wiosną, lecz także w dłuższej perspektywie. Skoro tak, to do nauki jakich przedmiotów rodzice powinni dziś najbardziej mobilizować dzieci?

Nie jestem coachem, więc nie udzielę takich życiowych rad. Obawiam się, że problemem większości rodziców jest teraz to, jak zrealizować minimum edukacyjne. Próbujemy w miarę możliwości pracować w czasie globalnego kryzysu, a część z nas musi się jeszcze zajmować edukacją dzieci. W rezultacie nastawiamy się głównie na to, jak zminimalizować negatywny wpływ kwarantanny na życie zawodowe, na rynek pracy, na zdrowie psychiczne społeczeństwa czy wreszcie perspektywy zawodowe naszych dzieci.

Jak pandemia może się na nich odbić?

Takie wyrwy w edukacji – a obecna sytuacja jest wyrwą, bo zajęć w szkole nie da się w pełni zastąpić zdalnym nauczaniem, zwłaszcza organizowanym ad hoc – mogą mieć trwały wpływ na późniejsze wybory edukacyjne i kariery zawodowe. Są badania, które pokazują negatywne konsekwencje długotrwałych przerw w edukacji wywołanych np. przez półroczne strajki. Roczniki, które nie miały wtedy zajęć, nie były potem w stanie nadrobić zaległości wobec uczniów z roczników, które takiej przerwy nie miały.

Jednak tę przerwę wyrównujemy lekcjami przez internet.

Oczywiście, obecna sytuacja, gdy część edukacji jest prowadzona online, jest dużo lepsza, niż gdyby zajęć nie było w ogóle. Ale i tak nie jest to szkoła, która poza konkretnymi przedmiotami uczy również życia w grupie, w społeczeństwie. Brak zajęć w klasach to problem zwłaszcza na poziomie szkół podstawowych. Do nauki w szkołach szybko nie wrócimy. Patrząc na to, co się dzieje w Azji – nie tylko w Chinach, lecz także w Hongkongu, gdzie szkoły są zamknięte od stycznia i już odwołano matury – można przewidywać, że u nas nie zostaną otwarte przed czerwcem. Potwierdzają to polscy epidemiolodzy. Dlatego też optymalną decyzją byłoby wydłużenie roku szkolnego co najmniej do końca lipca, tak by dać dzieciom szansę narobić straty i pogłębione teraz nierówności edukacyjne. Narażeni są na to szczególnie uczniowie z ubogich rodzin, gdzie nie każde dziecko ma komputer, a w niektórych domach wcale go nie ma. Dlatego rok szkolny powinien być wydłużony, a dzieciom, które mają teraz gorsze warunki, trzeba zapewnić dodatkowe zajęcia.

Dzieci i tak są chyba w lepszej sytuacji niż tegoroczni absolwenci, którzy będą wchodzić na rynek pracy, na którym nie będzie już śladu po tzw. rynku pracownika.

Niestety, będzie to problem. Badania naukowe pokazują, że zarobki ludzi rozpoczynających karierę zawodową w czasach kryzysu są również w długiej perspektywie niższe od zarobków tych, którzy weszli na rynek pracy w szczycie boomu gospodarczego. Różnice mogą się z czasem trochę zmniejszyć, ale generalnie nie zacierają się przez całe życie zawodowe i są widoczne nawet w tych samych zawodach. Polityka gospodarcza może trochę pomóc, np. zmniejszając obciążenia podatkowo-składkowe nakładane na osoby zarabiające mało i bez doświadczenia zawodowego. Nie zapewni jednak magicznych rozwiązań – jeśli nadejdzie recesja, a wzrost gospodarczy przez kilka kolejnych lat nie wróci do poziomu z końca 2019 r., to osoby wchodzące na rynek pracy będą w szczególnie trudnej sytuacji.

Co więc powinniśmy zrobić?

Fundamentalne jest to, jak zareagujemy na drugą falę pandemii – skoro, jak przewidują epidemiolodzy, wirus wróci jesienią. Świat zachodni, w tym Polska, trochę przespał pierwszą falę epidemii. Nie ma infrastruktury, testów i zasobów ludzkich do reagowania na epidemię tak, jak robi to np. Korea Południowa i Tajwan, gdzie życie społeczne i gospodarcze jest ograniczone, ale trwa. Obecnie nie mamy innej możliwości walki z pandemią jak izolacja i kwarantanna – co oznacza zawieszenie niemal całej gospodarki. Jednak jesienią możemy i powinniśmy być przygotowani na inne sposoby działania. Jeśli tego nie zrobimy i nastąpi powtórka z zamknięcia gospodarki, to czeka nas dużo głębsza recesja, a perspektywy osób pozostających poza rynkiem pracy będą znacznie gorsze.

Jak tej powtórki uniknąć?

Epidemiolodzy wskazują, że sposobem na to są masowe testy na koronawirusa, szybkie izolowanie wszystkich chorych, identyfikowanie ludzi, którzy mieli z nimi kontakt, bo ich też trzeba szybko izolować i testować. Wymaga to przygotowania systemu, który oznacza duże inwestycje w zdrowie publiczne, ale pomoże odmrozić gospodarkę i stworzy też nowe miejsca pracy. Potrzebni będą np. ludzie, którzy z pomocą nowych technologii zajmą się identyfikowaniem potencjalnie chorych. Taką technologię warto byłoby zresztą opracować na poziomie całej Unii Europejskiej. Tym bardziej że według analiz przygotowanych zarówno w Europie, np. przez London School of Hygiene and Tropical Medicine albo Imperial College London, jak i w Stanach Zjednoczonych na Harvardzie, jeśli nie powstanie szczepionka ani lekarstwo na Covid-19, to bez rozwiązań systemowych będziemy mieli kolejne cykle kwarantanny trwające co najmniej do połowy 2022 r.

Po takiej serii to nawet z tarczą antykryzysową wartą bilion złotych nie byłoby co zbierać. Załóżmy więc, że pojawią się jakieś rozwiązania systemowe. Czy wtedy branże zablokowane przez pandemię mają szansę na powrót do pracy, czy lepiej, by ich pracownicy zaczęli już szukać sobie innego zawodu?

Jest bardzo prawdopodobne, że efekty obecnego wstrząsu szybko nie miną. Jeśli Polska nie będzie umiała reagować na nawroty epidemii inaczej niż kwarantannami, to można podejrzewać, że w sposób trwały obniży się popyt na usługi hoteli, restauracji, kin czy związanych ze sportem. Na razie jest jednak za wcześnie, by sensownie prognozować długookresowe trendy. Powinniśmy dotrwać w kwarantannie do końca pierwszej fali epidemii, czyli, miejmy nadzieję, do czerwca, a polityka gospodarcza powinna dążyć do tego, by zahibernować gospodarkę w stanie możliwie podobnym do tego z początku marca. Państwo powinno więc zapewnić możliwie szeroką pomoc, wspierając płynność firm oraz budżety domowe pracowników i samozatrudnionych tak, by do czasu zdjęcia kwarantanny jak najwięcej ludzi przetrwało w marcowej strukturze gospodarczej. I jednocześnie trzeba pracować nad tym, by na spodziewaną jesienią drugą falę epidemii państwo mogło zareagować inaczej.

A co, jeśli do tego czasu nie wrócimy do kin, klubów i restauracji?

Jeśli w kolejnych miesiącach okaże się, że obserwujemy trwały spadek zapotrzebowania na określone usługi, a wzrost popytu na inne, to rynki będą musiały się do tej zmiany dostosować. Część biur podróży czy organizatorów imprez będzie musiała zmienić swój profil czy zakres działalności. Równocześnie, będziemy potrzebowali firm i ludzi do zarządzania ryzykiem w kolejnych falach pandemii. Przecież sytuacja, w której jedne firmy produkują ad hoc materiały ochronne, inne dostarczają służbie zdrowia posiłki, a społeczeństwo organizuje zrzutki dla szpitali, nie jest rozwiązaniem na kilka lat. Staniemy więc przed dużym wyzwaniem realokacji kadr.

Do jakich branż i zawodów mogliby wtedy przejść zwalniani pracownicy?

Na pewno będzie potrzeba dużo więcej lekarzy i pielęgniarek, których i tak jest w Polsce za mało. Według prognoz podaży pracy i zapotrzebowania na zawody, które przygotowujemy w Instytucie Badań Strukturalnych dla Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, w perspektywie kilku lat, nawet bez wybuchu pandemii, zabrakłoby w Polsce ok. 20 tysięcy lekarzy, 50 tys. pielęgniarek i kilku tysięcy ratowników. To z jednej strony efekt starzenia się ludności w Polsce, co zwiększa zapotrzebowanie na usługi w ochronie zdrowia, a z drugiej odchodzenia lekarzy i pielęgniarek na emerytury – obecnie średni wiek osób pracujących w tych zawodach przekracza 50 lat. Problem w tym, że lekarzy nie da się wykształcić w ciągu dwóch–trzech lat. Być może w tym czasie powinno się udać przysposobić ludzi do pracy w zawodach pielęgniarskich i ratowniczych, gdzie z kolei problemem są niskie zarobki. Trzeba to zmienić, podnosząc płace i wprowadzając też zachęty finansowe np. stypendia dla osób uczących się pielęgniarstwa czy ratownictwa. Potrzebujemy więc inwestycji publicznych w szybką poprawę warunków pracy i infrastruktury w ochronie zdrowia. Niestety, podejście państwa do tego obszaru w ostatnich latach nie rokuje dobrze.

Jednak każdy rząd znajdzie chyba teraz pieniądze na służbę zdrowia.

Chciałbym w to wierzyć, ale przecież przy głosowaniu tarczy antykryzysowej przepadła poprawka o dodatkach do pensji dla lekarzy i pielęgniarek walczących z koronawirusem... Ale chodzi też o szerszy system. W Holandii, gdzie też zamknięto szkoły, państwo od razu zorganizowało opiekę dla dzieci lekarzy i pielęgniarek, by mogli spokojnie pracować. My też tego potrzebujemy. W krajach Azji Wschodniej wiele osób pracuje przy dezynfekcji powierzchni w miejscach publicznych, przy masowym mierzeniu temperatury osób wchodzących do metra, do biurowców itd. Może nie jest to superpraca, ale w tym momencie jest społecznie potrzebna. Sądzę, że ktoś, kto był kelnerem czy recepcjonistą w hotelu, mógłby przyjąć taką pracę z misją, skoro hotel czy restauracja nie działają.

Tylko czy właściciel zamkniętej restauracji założy firmę świadczącą takie usługi?

Obawiam się, że takiej pracy nie dostarczy rynek prywatny, bo na niej nie da się szczególnie zarobić i nie o to też chodzi. Może uda się zarobić na opracowaniu szczepionki, technologii do identyfikacji osób zakażonych koronawirusem, produkcji materiałów ochronnych. Ale do organizacji opieki nad dziećmi, sprawdzania temperatury czy dezynfekcji potrzebne są pieniądze i strategiczna rola państwa, ewentualnie samorządów. Z punktu widzenia zdrowia publicznego jest wiele prac, które będą potrzebne w kolejnych fazach epidemii. One mogą pomóc uniknąć bezrobocia, także słabiej wykwalifikowanym osobom, które stracą na długookresowym spowolnieniu w turystyce, gastronomii czy hotelarstwie.

Do niedawna dużo mówiliśmy o skutkach automatyzacji, która w perspektywie 10–15 lat miała w Polsce doprowadzić do likwidacji setek tysięcy miejsc pracy, także w usługach, wymuszając na pozostałych pracownikach zdobycie nowych kompetencji cyfrowych. Czy teraz pandemia opóźni, czy może raczej przyspieszy te zmiany, skoro maszyn nie zablokuje kwarantanna?

Epidemia zapewne sprawi, że więcej branż dostrzeże opłacalność inwestycji w automatyzację czy systemy, które pozwalają pracować zdalnie. Jednak nie wszędzie da się ją wprowadzić. Ponadto inwestycje prywatne spadną w obliczu niepewności co do trwałości kryzysu. Pogorszenie na rynku pracy obniży także oczekiwania płacowe i wynagrodzenia, co też będzie zniechęcać do inwestycji w technologie, które zastępują ludzi i zwracają się w długim okresie.

Na razie mamy pewną pracę dla lekarzy, pielęgniarek. Czy ktoś jeszcze może być pewien zatrudnienia w tak niepewnych czasach?

Na pewno policja i wojsko, bo czeka nas zwiększenie kontroli. Epidemia zostanie z nami na dłużej, w zglobalizowanym świecie jest ryzyko kolejnej, zatem będziemy potrzebować więcej lepiej opłacanych pracowników sfery zdrowia publicznego, w tym laborantów i diagnostów laboratoryjnych, którzy dzisiaj są jednym z gorzej opłacanych zawodów. Poza tym zapewne nastąpi przewartościowanie łańcuchów dostaw. Europa większość leków czy artykułów sanitarno-higienicznych sprowadza z zagranicy, zwłaszcza z Chin. Tamci producenci sprzedają temu, kto da więcej. Można więc oczekiwać pewnego odwrotu od globalizacji, jeśli kraje zachodnie będą chciały mieć więcej „strategicznej" produkcji u siebie. To zwiększy zapotrzebowanie na pracowników produkcji.

Kto w sektorze prywatnym poza e-handlem, technologiami informatycznymi czy produkcją będzie miał pracę?

Trudno to przewidzieć. Obawiam się ogólnego spadku zatrudnienia w sektorze prywatnym, w którym zatrudnienie w ostatnich latach rosło głównie dzięki usługom. Konsumpcja coraz mocniej związana jest ze spędzaniem czasu wolnego. Chodzi nie tylko o rozrywkę i turystykę, ale też o łączenie zakupów z wizytą u fryzjera, w restauracji czy kinie. Epidemia może wywołać dwa negatywne efekty. Pierwszy to ograniczenia administracyjne działania usług. Drugi to efekt psychologiczny – jeśli zaczniemy się bać przebywania w tłumie, to popyt na usługi spadnie nawet po zakończeniu kwarantanny. Dlatego też ważne jest, byśmy na powrót epidemii mogli reagować inaczej niż kolejną kwarantanną. Np. w Korei Południowej czy w Hongkongu centra handlowe i restauracje działają, choć z obostrzeniami.

Na całym świecie pandemia przyspieszyła rozwój handlu elektronicznego, firm kurierskich czy wirtualnej rozrywki, co sprzyja np. zatrudnieniu w produkcji gier.

Problem w tym, że producenci gier zatrudniają niewielu pracowników, a na rynku cyfrowym rządzi zasada „the winner takes it all" („zwycięzca bierze wszystko" – red.). To oznacza, że cały świat gra w te same gry, ogląda te same seriale, używa tych samych aplikacji do wideokonferencji. Przychody trafiają do dość wąskiej grupy firm. Wirtualna rozrywka zatrudnia też relatywnie mało ludzi w porównaniu ze światem rzeczywistym, gdzie dwukrotnie więcej koncertów przekłada się na dwa razy więcej pracy przy realizacji wydarzenia. Natomiast teraz więcej pracy powinni mieć badacze – bo na pewno nastąpi wzrost inwestycji w badania i rozwój, w nowe rozwiązania technologiczne.

Pieniędzy na nowe technologie, w tym startupy technologiczne, nie brakowało nam też w ostatnich latach.

Był tu jednak pewien paradoks, bo dużo środków inwestowano np. w automatyzację prac wymagających średnich i niskich kwalifikacji. Wdrażanie ich w tym momencie dolałoby oliwy do ognia bezrobocia. Oby teraz nastąpił zwrot w stronę społecznie użytecznych projektów – w tym różnych prozdrowotnych rozwiązań. Liczę, że przyjdzie też czas na wielki program termomodernizacji budynków w Polsce, który pomógłby poprawić nam jakość powietrza. Inwestycje publiczne mogą złagodzić makroekonomiczny szok, a badania z Chin już pokazują zależność między jakością powietrza a przebiegiem Covid-19.

Skąd wziąć na to pieniądze, skoro jednocześnie trzeba zwiększyć wydatki na ochronę zdrowia, pomoc dla firm, a wiadomo, że dochody państwa spadną?

Jedyny sposób to wzrost zadłużenia państwa. W tym momencie trzeba przestać przejmować się długiem publicznym, który Polska ma i tak relatywnie niski. O progach zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB można i należy w obecnej sytuacji zapomnieć. Nadchodzi największy kryzys od czasów II wojny światowej, a wtedy kraje zachodnie miały deficyt rzędu 20–25 proc. PKB. Państwo musi stanąć teraz na wysokości zadania, a nie pilnować progów zadłużenia. Im więcej wydamy dzisiaj na to, by zapobiec masowej katastrofie zdrowotnej i gospodarczej, tym szybciej zaczniemy wracać do względnej normalności. To nam się zwróci za dwa–trzy lata – w społeczeństwie i w gospodarce.

Czy sądzi pan, że państwa powinny też rozważyć wprowadzenie powszechnego dochodu podstawowego, który wcześniej przedstawiano jako sposób na walkę ze skutkami automatyzacji?

Teraz kluczowe jest szybkie wsparcie gospodarstw domowych, więc dochód podstawowy jest atrakcyjną opcją. Oszczędza on czas na weryfikowanie kryteriów dochodowych, a od osób zamożnych państwo może go ściągnąć z powrotem, np. podwyższając PIT. Natomiast dochód podstawowy jest rozwiązaniem dość drogim, a budżety większości państw zostaną nadszarpnięte. Dlatego spodziewam się, że w średnim okresie państwa rozwinięte, w tym Polska, raczej będą skłaniać się do wsparcia grup w gorszej sytuacji, zwłaszcza że mają infrastrukturę instytucjonalną do prowadzenia polityki społecznej opartej na identyfikowaniu grup wykluczonych. W krajach uboższych takich instytucji nie ma, a rozstrzygnięcie, kto jest ubogi, a kto nie, często bywa arbitralne. Tam dochód podstawowy może okazać się trwałym rozwiązaniem przeciwdziałającym skrajnemu ubóstwu. 

Piotr Lewandowski – ekonomista związany w przeszłości ze Szkołą Główną Handlową w Warszawie, w 2006 r. był jednym z założycieli fundacji Instytutu Badań Strukturalnych, w którym od 2013 r. pełni funkcję prezesa zarządu. Od lat zajmuje się ekonomią rynku pracy oraz jego instytucjami

Plus Minus: Słyszymy, że koronawirus zmieni nasze życie i rynek pracy nie tylko teraz wiosną, lecz także w dłuższej perspektywie. Skoro tak, to do nauki jakich przedmiotów rodzice powinni dziś najbardziej mobilizować dzieci?

Nie jestem coachem, więc nie udzielę takich życiowych rad. Obawiam się, że problemem większości rodziców jest teraz to, jak zrealizować minimum edukacyjne. Próbujemy w miarę możliwości pracować w czasie globalnego kryzysu, a część z nas musi się jeszcze zajmować edukacją dzieci. W rezultacie nastawiamy się głównie na to, jak zminimalizować negatywny wpływ kwarantanny na życie zawodowe, na rynek pracy, na zdrowie psychiczne społeczeństwa czy wreszcie perspektywy zawodowe naszych dzieci.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie