Do Betlejem najlepiej pojechać rano. Wtedy jeszcze nie ma tłumów oczekujących na wejście do bazyliki, w której podziemiach miał urodzić się Jezus. A nawet stojąc w kolejce, można obejrzeć sobie i patrzeć bez końca na najsłynniejszą choinkę świata. Sama bazylika w wiecznym remoncie. Wejście bezpłatne. Można wrzucić datek lub kupić świeczki wotywne. Cena co łaska.
Na placu Manger przed bazyliką duch handlu i przedsiębiorczości. Sprzedają pamiątki, sok z granatów, chusteczki higieniczne, różańce z wygrawerowanym napisem „Jerusalem" na krzyżyku. Co się da. Energiczni żebracy nie przyjmują wyjaśnienia, że ktoś nie ma drobnych, natychmiast wskazują czynny bankomat wypłacający jordańskie dinary, walutę obowiązującą w Autonomii Palestyńskiej. Szukają naiwnych, którzy zgodzą się zapłacić za pozowanie na tle gigantycznej choinki. Najchętniej biorą w euro, ale narzekają, że Trump, zapowiadając 6 grudnia przeniesienie ambasady z Tel Awiwu popsuł im biznes, bo amerykańscy turyści się wykruszyli.