Jeszcze w grudniu wysłaliśmy do wszystkich 60 radnych miasta trzy pytania e-mailem, na adresy dostępne na stronie internetowej (www. um. warszawa. pl). Nie udawaliśmy mieszkańca, który chce załatwić jakąś sprawę. Wiadomość zatytułowaliśmy wprost: „Ankieta z Rzeczpospolitej”.
Były tam pytania o to, czy radni są za publikacją w Internecie wyników głosowań na sesjach; czy uważają, że radnym potrzebne są służbowe laptopy i czy potrzebna jest w Radzie Warszawy Komisja Etyki (która przez rok nie zajęła się jeszcze żadną sprawą).
Do tej pory dostaliśmy tylko 25 odpowiedzi – 12 od radnych PO, osiem z PiS, pięć z LiD. Już po godzinie przysłali je Paweł Lech (PO) i Małgorzata Żuber-Zielicz (PO). Następnego dnia – Andrzej Golimont (LiD), Bartosz Dominiak (LiD), Maria Szreder (PO), Tomasz Sybilski (LiD) i Maciej Maciejowski (PiS). 21 osób nadesłało odpowiedzi w ciągu trzech dni. Ostatnie e-maile – od Magdaleny Czerwosz (PO) i Michała Grodzkiego (PiS) – przyszły po 11 dniach. I tyle.
– Radni mają obowiązek odpowiadać na e-maile, bo to część ich pracy, ale w Warszawie bardziej się czują działaczami partyjnymi niż społecznikami, których rzeczywiście interesują sprawy mieszkańców. Stąd lekceważący stosunek do obywateli – ocenia Maciej Białecki ze stowarzyszenia Obywatele dla Warszawy monitorującego pracę samorządu.
Taką postawę rajców krytykuje też prof. Jerzy Regulski, szef Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej: – Jeśli nie odpowiadają na pytania czy listy, to znaczy, że nie szanują wyborców. I sami sobie budują negatywny wizerunek. Ludzie ocenią ich potem w wyborach.