[b]Rz: Chyba nie tak wyobrażał pan sobie pierwszy występ w Whistler?[/b]
[b]Tomasz Sikora:[/b] Cóż zrobić, nie po raz pierwszy natura pokrzyżowała szyki najmocniejszym. Właściwie wszyscy z mojej grupy startowej nie odegrali roli w tym biegu. Na podium stanęli ci, którym nie przeszkodził śnieg, więc można chyba powiedzieć, że medale w sprincie rozdała pogoda. Owszem, Norweg Svendsen to klasa światowa, ale tym razem miał jeszcze sporo szczęścia, bo startował na początku, z nr. 10.
[b]Po pierwszym, bezbłędnym strzelaniu był pan szósty. Zapowiadały się wielkie emocje...[/b]
Też miałem takie nadzieje. Narty jechały dobrze, deszcz, który zaczął padać zaraz po starcie, też mi nie przeszkadzał. Ale już w połowie pierwszego koła zacząć sypać gęsty śnieg i nie przestał aż do mety. Nie miałem szans, by coś zrobić w tych warunkach. Dwa pudła na drugim strzelaniu to efekt słabej widoczności i braku stabilności całej sylwetki. Na dywanikach, na których ustawiamy się do strzelania, było sporo śniegu. Narty podjeżdżały, odjeżdżały, widziałem, jak Niemiec Michael Greis się męczył. Czułem, że też będę miał problemy, i miałem.
[b]Słynny Ole Einar Bjoerndalen, który miał aż cztery niecelne strzały, pobiegł bardzo szybko, pan znacznie wolniej.[/b]