Zwycięstwo nad Ukrainą było dla Francuzów jak katharsis. Pozwoli zapomnieć o koszmarze mundialu w RPA, kłótniach i buncie w kadrze. Przywróci pewnie wiarę w reprezentację.
– Z przyjemnością patrzyłem na naszą grę. Jeszcze nie wszystko jest perfekcyjne, ale ważne, że robimy postępy – nie ukrywał radości trener Laurent Blanc.
Francja jest już niepokonana od 23 spotkań, ale w piątek wygrała dopiero pierwszy mecz na wielkim turnieju od czasu mundialu w Niemczech (2006). Jeszcze kilka dni temu snuła się na boisku w spotkaniu z Anglikami. Na Ukrainie od kilku dni panują ponadtrzydziestostopniowe upały. Nawet największe gwiazdy światowego futbolu narzekają, że na stadionach jest jak w saunie: nie ma czym oddychać, a co dopiero biegać za piłką.
– Gdy wszedłem na stadion w Doniecku, poczułem się jak w piekarniku – mówił w czwartek przed ostatnim treningiem Blanc. Zbawieniem okazał się deszcz. A właściwie wielka ulewa, która przeszła nad miastem w chwili rozpoczęcia meczu. Holenderski sędzia Bjoern Kuipers już po czterech minutach kazał zawodnikom zejść do szatni.
Ściana wody i bijące pioruny przepędziły kibiców z trybun. Przypomniały się obrazki sprzed czterech lat, gdy podczas mistrzostw w Austrii i Szwajcarii szalejąca nad Wiedniem (tam znajdowało się centrum nadawcze) burza na ponad 20 minut przerwała transmisję półfinału Niemcy – Turcja. Ale do Bazylei, gdzie rozgrywano mecz, nie dotarła.