Rzeczpospolita: Polacy nie chcą być kierownikami, wolą być menedżerami. Na wizytówkach i w ofertach pracy przybywa angielskich nazw stanowisk. Skąd ta fascynacja obcą terminologią?
Prof. Jerzy Jarzębski: Często przyczyna jest prosta – mamy do czynienia z firmą międzynarodową, w której nazwy stanowisk nie są tłumaczone na polski, bo po prostu w języku polskim brakuje odpowiednich słów. Np. w medycynie nie ma tego problemu – takie terminy jak „laryngolog" czy „kardiolog" funkcjonują na całym świecie. Ale w przypadku nazewnictwa w nowych gałęziach handlu już jest kłopot. Nazwy musiałyby zostać przetłumaczone precyzyjnie, żeby w trakcie tłumaczenia nie zniknął nigdzie ich sens.
Dobrze, można to zrozumieć w przypadku nowych gałęzi handlu. Ale dlaczego wciąż chodzimy na lunch, a nie na obiad?
Z nazwami posiłków jest kłopot z prostego powodu – każdy kraj ma swoje własne przyzwyczajenia językowe i trochę inne rzeczy rozumie przez obiad czy kolację. Nauczyliśmy się słowa „lunch" i zarazem spożywać coś, czego wcześniej w Polsce nie było. To posiłek między drugim śniadaniem a obiadem. Nie ma dla niego polskiej nazwy. Tak samo jak kiedyś w Polsce nie mieliśmy przerwy w pracy na lunch, która dzieli dzień pracy na dwie części.
Nie da rady lunchu zastąpić polskim słowem?