– Chcę, by usłyszeli to Saakaszwili i Burdżanadze (Nino Burdżanadze jest szefową parlamentu Gruzji – przyp. red.) będę walczył do końca, dopóki mnie nie zabijecie, nie przestanę! – oświadczył kandydat opozycji Lewan Gaczecziładze podczas wczorajszej manifestacji jego zwolenników przy gmachu gruzińskiej telewizji publicznej. Koalicja partii opozycyjnych, którą reprezentuje, oskarża Centralną Komisję Wyborczą o sfałszowanie wyników sobotnich wyborów prezydenckich i domaga się prawa do wystąpienia na żywo jej przedstawicieli w telewizji.
Gaczecziładze dowodził, że telewizja uprawia wobec jego sztabu wyborczego „terror medialny”, wycinając z wystąpień fragmenty dotyczące fałszerstw wyborczych. Jego zwolennicy zapowiedzieli, że na znak protestu rozpoczną od środy bezterminowy strajk głodowy na schodach gmachu telewizji. Poza żądaniem dostępu do mediów publicznych będą się domagali rozpisania drugiej tury wyborów.
Lider opozycji złożył wizytę przewodniczącemu Centralnej Komisji Wyborczej Lewanowi Tarchniszwilemu. Nazwał go kłamcą i zażądał natychmiastowego ustąpienia ze stanowiska. Dziennikarzom wytłumaczył, iż „z pomocą CKW Micheil Saakaszwili ukradł pół miliona głosów wyborców”.
– Te oskarżenia są bezpodstawne, a rzekome dowody fałszerstw zostały sfabrykowane przez opozycję – odpierał zarzuty Tarchniszwili.
Możliwość wybuchu masowych protestów w przypadku wygranej prezydenta Micheila Saakaszwilego przepowiadała większość obserwatorów. Sprzyjającą im okolicznością jest to, że właśnie w Tbilisi Gaczecziładze wygrał z Saakaszwilim znaczną przewagą głosów. Jeśli zaś chodzi o rejony wiejskie, które poparły prezydenta, opozycja zapewnia, iż to właśnie tam doszło do cudu nad urną.