Irytujący wojak
Nie jest zadaniem tego tekstu udowadnianie, że w Czechach nie ma tradycji małej stabilizacji, antybohaterszczyzny czy ideologii „nasza chata z kraja". Bo ta tradycja oczywiście jest. W Polsce jest ona przyjmowana z ciekawością na zasadzie kontrastu z postszlachecką dumą.
Ten styl, który zobrazować można słowami: „systemy się zmieniały, a my się staraliśmy jakoś żyć", pokazywał film Jiřiego Menzla „Jak obsługiwałem angielskiego króla" według noweli Bohumila Hrabala.
Taki nurt nie wypełnia przecież jednak całej czeskiej tradycji. Bo jest w niej też marzenie o bohaterstwie, wstyd z powodu tchórzostwa i gorzka świadomość, że brak woli walki ściąga upokorzenia.
Czesi cenią „Przygody dobrego wojaka Szwejka" jako niezłe dzieło literackie i kpina z austriackiej biurokracji. Ale czym innym jest powieść Jaroslava Haszka, a czym innym „szwejkizm" jako definicja narodowych cech. Czesi irytują się, gdy są oceniani wyłącznie przez pryzmat owych cech szwejkowskich.
Zdarzyło mi się parę razy obserwować w Czechach polskich kpiarzy wyszydzających nasze tradycje narodowe. Wówczas jeszcze bywali słuchani życzliwie, ale gdy zaczynali wychwalać Czechów za to, że jako naród przypominają im Szwejka, to wtedy już gospodarze wcale nie sprawiali wrażenia zachwyconych. Bo czeska inteligencja doskonale rozumie, że takie pseudokomplementy podszyte są lekceważeniem i ignorancją.
Pisałem już o traumie niestawiania oporu przeciw Niemcom w 1938 roku. Są i nowsze traumy. Wiele z nich czeka dopiero na swe artystyczne rozbrojenie. To chociażby wstyd za ekipę Aleksandra Dub čeka, która wywieziona do Moskwy po rozpoczęciu w 1968 roku sowieckiej inwazji na Czechosłowację, haniebnie skapitulowała przed Leonidem Breżniewem, zawodząc pokładane w nich nadzieje. Notabene jedynym z ekipy Dubčeka, który nie pękł, był polski Żyd i komunista František Kriegel rodem ze Stanisławowa.
Kolejna trauma to załamanie się oporu społecznego przeciw sowieckim okupantom w 1969 roku. Samobójcza śmierć Jana Palacha została uznana za efektowny, ale ostateczny koniec tego moralnego oporu. W delikatny sposób mierzyć się z nią będzie najnowszy serial naszej reżyserki Agnieszki Holland nakręcony dla czeskiej telewizji. Na przemyślenie czeka też szok Czechów niemile zaskoczonych niechęcią Słowaków do kontynuowania wspólnej państwowości w 1992 roku.
A są jeszcze spory z Niemcami, którzy domagają się, by Czesi odwołali dekrety Benesza z 1945 roku nakazujące m.in. wysiedlenie 3 milionów Niemców Sudeckich. Weźmy choćby komentarz z „Frankfurter Allgemeine Zeitung" z 18 stycznia, którego autor arogancko wypowiada się na temat prezydenta Vaclava Klausa „broniącego dekretów Benesza z husycką furią" i nazywanego z tego powodu „pomyleńcem z Pragi".
Nie za wiele problemów, jak na społeczeństwo, które niektórzy Polacy uważają za idylliczną krainę zaludnioną przez mieszkańców zajętych wyłącznie pałaszowaniem knedliczków?
Badanie temperatury piwa
Wróćmy na koniec raz jeszcze do porad doktora Markowskiego, aby wzorem Czechów unikać powstań i rozsądnie się poddawać.
Czesi przez prawie 400 lat żyli pod panowaniem stosunkowo rozważnej dynastii Habsburgów. Piszę „stosunkowo", bo w tych relacjach były także epizody dramatyczne: katastrofa bitwy pod Białą Górą, brutalne pacyfikacje majątków czeskich patriotów po tej klęsce, germanizacja w wiekach XVI, XVII i XVIII, czy rozstrzeliwanie złapanych przez Austriaków ochotników z czeskich legionów z czasów I wojny. Ale Polacy, którzy w swojej największej części żyli pod jarzmem carów, mieli z taką brutalnością do czynienia niemal non stop. Dlatego rzadziej się zastanawiali, czy lepiej być lojalnymi poddanymi zaborczego władcy, czy powstańcami.
Radosław Markowski przekonuje, że ideał wykreowanych w jego wyobraźni wzorcowych Czechów – racjonalistów to propozycja dla każdego. Że każdy ma szansę pilnować w gospodzie temperatury piwa i nie „rzucać się". Zapomina jednak, że na świecie bywają systemy terroru, brunatne lub czerwone, które za coś normalnego uważają spalenie gospody po uprzednim zabiciu jej bywalców.
Tak było w 1968 roku, gdy w czasie inwazji na Czechosłowację – mimo braku oporu – z rąk najeźdźców zginęło 108 Czechów i Słowaków. A czy w pacyfikowanych w 1942 roku Lidicach ktoś dawał mieszkańcom wioski wybór między spokojem a „rzucaniem się"? Niemcy spalili całą wieś. Dla miejscowej gospody zapewne też nie zrobili wyjątku.
Piwiarnie niestety też płoną.
Autor jest publicystą „Tygodnika Do Rzeczy"