Reklama

Konwencję stosować zgodnie z celem

W sposób zaskakujący i nieuprawniony konwencja uprzywilejowuje koncepcję gender, czyniąc z niej oręż w zwalczaniu przemocy wobec kobiet – pisze doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Publikacja: 04.06.2015 22:17

Konwencję stosować zgodnie z celem

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

W otoczeniu prezydenta Komorowskiego należałem do osób, które opowiadały się za ratyfikacją konwencji o zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Przemoc wobec kobiet jest problemem zbyt poważnym i prawdziwym, aby zignorować instrument, który może służyć jej ograniczaniu. Jednocześnie uważam, że nie należy bagatelizować czy ośmieszać głosów, które reprezentują obawy związane z tą konwencją, choć istotnie część z nich bierze się z niewiedzy lub ideologicznych uprzedzeń.

Nie wierzę jednak, aby sprzeciw wobec konwencji był sprzeciwem wobec jej celu. W naszej kulturze nie ma przyzwolenia na przemoc wobec kobiet. Każdy, kto się jej dopuszcza, wie, że łamie ukształtowany w Polsce czy w przeważającej części Europy standard traktowania kobiet. Dotyczy to także wyznawanej przez większość Polaków religii, która uczy szacunku dla kobiet. Nie znajdujemy w niej niczego, co mogłoby usprawiedliwiać przemoc wobec kobiet.

Problem leży gdzie indziej i wiąże się z bagażem koncepcyjnym, w który konwencja została wyposażona. Stwarza on ryzyko, że zapisy konwencji mogą być wykorzystywane niezależnie od jej celu, co może zakłócać realizację tego, co jest jej tytułowym zadaniem. W sposób zaskakujący i nieuprawniony konwencja uprzywilejowuje jedną z nowszych koncepcji nauk społecznych, czyniąc z niej główny oręż w zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Jak wiadomo, chodzi o koncepcję gender. Zaskakujący dlatego, że traktaty międzynarodowe, także konwencje praw człowieka, nie podnoszą do rangi prawa międzynarodowego tego rodzaju koncepcji.

Zajmując się przez lata prawami człowieka, także uczestnicząc w negocjacjach nowych dokumentów w tej sferze w ONZ czy w OBWE, nigdy z taką praktyką się nie zetknąłem. Nieuprawniony, ponieważ istnieją znacznie bardziej fundamentalne powody przemocy wobec kobiet, podobnie jak przemocy w ogóle, niż to, o czym uczy szkoła gender.

Jeśli zatem postanowiono w konwencji przywołać przyczyny tej przemocy, należało to zrobić znacznie bardziej wiernie i całościowo. Źródła przemocy są zresztą bardziej prozaiczne, wręcz prymitywne, wywodzące się z niższych instynktów nieznających żadnej kultury. I one również mają swoją bogatą literaturę i teoretyczne uogólnienia. Chodzi przede wszystkim o zło czy też skłonność do zła, która jest immanentną częścią ludzkiej natury. A poza tym czynniki fizyczno-biologiczne – przewaga siły plus pożądanie.

Reklama
Reklama

W stosunkach między mężczyznami także często dochodzi do przemocy (silniejszy bije słabszego), podobnie jest w stosunkach między państwami, o czym czytamy już u Tukidydesa. Wyjaśnia to dobrze szkoła realistyczna. Teoria ról, także w jej feministycznej wersji, nie ma tu nic do tego. Dlatego też traktaty zakazujące użycia siły w stosunkach międzynarodowych nie próbują nawet kodyfikować licznych koncepcji wyjaśniających obecność przemocy w życiu społecznym, lecz ją zwyczajnie zakazują i penalizują. Fałszywe założenia antropologiczne bywały w przeszłości źródłem fiaska różnych koncepcji czy ideologii odnoszących się do życia społecznego, począwszy od utopijnego socjalizmu.

Konwencja przyjęła jedną przyczynę, wcale nie najważniejszą, i nakazuje promocję wynikających z niej postulatów, czyli postulatów gender. Tutaj zaczynają się schody. Już w polskim tłumaczeniu kluczowego terminu, który znajdujemy w art. 3 konwencji. Ustawodawca przetłumaczył gender na „płeć społeczno-kulturową", co mogłoby sugerować, że oprócz płci biologicznej – kobiety i mężczyzny – istnieje równorzędna płeć społeczno-kulturowa. Nic bardziej błędnego. A mówi o tym jednoznacznie raport wyjaśniający do konwencji w art. 43. Definiuje się tam oparty na płci kobiety i mężczyzny termin gender jako „społecznie konstruowane role, zachowania, aktywności i cechy, które społeczeństwo uznaje za właściwe dla kobiet i mężczyzn".

Wielu prawników uważa ten zabieg translatorski za co najmniej niefortunny. Gender to nie płeć i płci nie zastępuje, lecz pewna koncepcja (świadomość) społecznie konstruowanych ról... Owszem, w statucie Międzynarodowego Trybunału Karnego znajduje się ten termin, ale w jego właściwym rozumieniu jako „kobieta i mężczyzna w kontekście społecznym". Jeśli więc taki dziwoląg jak „płeć społeczno-kulturowa" stał się w wielu miejscach częścią tej ustawy, trudno się dziwić, że budzi on sprzeciw także w środowiskach bynajmniej nieuważających się za nadmiernie konserwatywne.

Dalszy kłopot wynika z postanowień artykułów 12 i 14 konwencji. Bo wprawdzie w art. 2 mówi się, że „konwencja znajduje zastosowanie do wszelkich form przemocy wobec kobiet", to w art. 12 i 14 zobowiązuje się państwa do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych w celu wykorzenienia uprzedzeń i zwyczajów opartych na niższości kobiet lub na „stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn". I państwa mają to czynić wszędzie, od szkolnych programów po stadiony i sale widowiskowe, zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym. Tutaj konwencja w niepokojąco totalizujący sposób wychodzi daleko poza swój cel.

Owszem, uprzedzenia i stereotypy, jeśli prowadzą do dyskryminacji, należy zwalczać i tym zajmuje się konwencja o zwalczaniu wszelkich form dyskryminacji kobiet. Natomiast jeśli nakazuje się państwom prowadzenie tego typu działalności w imię jednej ze stosunkowo nowych koncepcji nauk społecznych, to otwiera się pole do inżynierii społecznej, w danym przypadku do prób kształtowania „płci społeczno-kulturowej" w zgodzie z ideałem szkoły gender. Znamy z przeszłości negatywne przejawy i skutki podobnych eksperymentów.

Forsowanie w programach szkolnych „niestereotypowych ról" będzie wywoływać opór, więc inżynieria będzie się zamieniać w kolejną kulturkampf. A wszystko to bez związku i ze szkodą dla celu konwencji. Będzie też stać w sprzeczności z konwencją praw dziecka, która gwarantuje rodzicom wpływ na wychowanie dzieci.

Reklama
Reklama

Na szczęście, i trzeba, aby pamiętały o tym organy i instytucje naszego systemu edukacyjnego, owe specjalne programy powinny być uruchamiane „w uzasadnionych przypadkach" (art. 14 konwencji i punkt 95 raportu). Dokument pozostawia w tym miejscu dużą swobodę rządom poszczególnych państw. Łatwo mogę sobie wyobrazić ich potrzebę w Turcji, znacznie mniej w Polsce, choć w praktyce będzie zapewne odwrotnie.

Zapisów konwencji, które ze względu na interpretacyjny woluntaryzm mogą w praktyce wywoływać napięcia i problemy, jest znacznie więcej. Właśnie mogą, jeżeli pojawią się próby wykorzystywania konwencji niezgodnie z jej celem. Powinna ona pełnić swoją funkcję bez wikłania jej w spory ideologiczne czy religijne. A tego typu postawy są widoczne po obu stronach polskiego sporu na jej temat. Przy czym osobliwie niektórzy zwolennicy teorii gender traktują ją niekiedy jak nową religię, a przeciwnicy jak ideologię.

Cel konwencji jest wystarczająco ważny, aby nie szukać w niej dodatkowego instrumentu do forsowania swoich ideowych racji – pro czy kontra. Rozwój czy dyskusja wokół gender może się spokojnie toczyć bez szkodzenia zdolności konwencji do realizacji jej podstawowego celu. Jej wykonywanie nie powinno przebiegać w atmosferze tryumfu jednej strony i porażki drugiej. Potrzebna jest powściągliwość z obu stron.

Zbędna jest moim zdaniem skarga do Trybunału Konstytucyjnego. Mam nadzieję, że w razie potrzeby Trybunał „obroni" konwencję. Ale też zbędne są podejmowane w „jej imieniu" eksperymenty pedagogiczne dotyczące „ról niestereotypowych". Niech każda ze stron – jeśli ma ochotę – dowodzi swych okołogenderowych racji na innym polu bez szkody dla tego, co pozostaje nadal wielkim zadaniem w obszarze praw człowieka, czyli zwalczaniem przemocy wobec kobiet oraz ich dyskryminacji.

Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Czy Rosja zaatakuje nas w nocy dronami?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Rosyjskie drony nad Polską. Co trzeba poprawić?
Opinie polityczno - społeczne
Wiktoria Jędroszkowiak: Po orędziu von der Leyen – trzy błędy Unii, za które płacimy wszyscy
Opinie polityczno - społeczne
Co powiedziała Ursula von der Leyen w orędziu o UE? Zmiana kursu w paru kwestiach
Opinie polityczno - społeczne
Jak Radosław Sikorski przekuwa hejt od zwolenników prezydenta w polityczne złoto
Reklama
Reklama