Odruchowo zamachnęłam się, żeby odpędzić krwiopijcę. Grenlandzkie komary są żarłoczne i uciążliwe do tego stopnia, że miejscowi na sobotnie spacery wybierają się z moskitierami na głowach – ale na szczęście latają dużo wolniej niż te polskie — Daj spokój, dziewczyno, biedak i tak znalazł się w niewesołej sytuacji, a ty jeszce chcesz mu dać po głowie. Niech sobie lata.
Z Tasiilaq (to chyba ta pisownia jest w końcu poprawna) wyszliśmy tuż po śniadaniu – czyli jakoś krótko po godz. 09:00. Skoro w niedzielę w miasteczku nie da się załatwić żadnej ze spraw, które mamy do ogarnięcia, zdecydowanie lepiej spędzić ten dzień zwiedzając okoliczne fiordy. Zgodnie z rada niezwykle życzliwej dziewczyny z informacji turystycznej za cel wycieczki wybraliśmy właśnie fiord Angmagssaliq – powinien być stosunkowo wolny od lodu.
I rzeczywiście, po tym jak powoli lawirując przeszliśmy przez wejście do fiordu, otworzyła się przed nami niemal wolna woda. Kry były stosunkowo niewielkie, growlery owszem, zaanektowały dla siebie mniejsze odnogi fiordu ale główny pozostawiły względnie wolny. No i tu i ówdzie rozsiadło się kilka gór lodowych – ale w porównaniu z tymi, które oglądaliśmy w drodze do Tasiilaq, te wydawały się jakieś małe?
Prognoza zapowiadała na dziś około 15 węzłów z północnego-wschodu, ale w osłoniętym górami fiordzie panował prawie całkowity sztil. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji, kto mógł, wbił się w suchy kombinezon, zwodowaliśmy kajaki... I tak znaleźliśmy się z Januszem na szczycie niewielkiego growlera. Fantastyczne uczucie – wpłynąć do niewielkiej, wypłukanej w lodzie zatoki, wyjść na lód – i poczuć się panem choć tak małego kawałka świata.!
Polietylenowe kajaki, które już drugi raz wypożyczyła nam na wyprawę firma Aquarius, są szybkie, zwrotne i nie boją się spotkania z lodem. Mają tylko jedna wadę: są mało stabilne, więc wchodzenie i wychodzenie z nich na pokład Barlovento (1,20 m wolnej burty) wymaga pewnych umiejętności akrobatycznych. W zeszłym roku próbowaliśmy schodzić do kajaków po drabince na rufie, ale kilka razy skończyło się to przymusową kąpielą. W tym roku próbujemy raczej komunikacji przez burtę – wywieszona lina jako schodek, delikatny balans ciałem, nieco przerażony pisk osoby już siedzącej w kajaku... i jak do tej pory wszyscy śmiałkowie względnie sucho zdołali zająć swoje miejsca.