Temat zbiorników na wodę wisiał nad nami od momentu gdy Barlovento opuściło Górki Zachodnie. Dosłownie. Gdy jacht z załogą I etapu oddał cumy i oddalał się z wolna w kierunku wyjścia na zatokę, my poszliśmy zamknąć magazynek. Maciek sprawdził, czy zostawiamy względny ład i zdębiał:
- Wiecie... to metalowe tam pod tą stertą starych żagli... jak dla mnie to to są dziobowe zbiorniki z Barlo - powiedział.
Rzeczywiście, w najciemniejszym kącie zagraconego do granic możliwości pomieszczenia - leżały zbiorniki. Ale w magazynku leżało wiele różnych rzeczy - na przykład stare alternatory na 12V (Barlovento potrzebuje takiego na 24V) - więc może te zbiorniki to też taka zaszłość? Może na jachcie są nowe, a stare armator zostawił - tak na wszelki wypadek? Byliśmy zbyt zmęczeni czterodniowym maratonem przygotowań do startu wyprawy, żeby się tym przejmować. Zresztą, aż do Longyeabyen Barlovento będzie najdalej co 8-10 dni tankować wodę. 500 litrów w głównym zbiorniku na razie swobodnie wystarczy.
- Pomyślimy o tym, jak odeśpimy - zarządził Maciek.
Faktycznie trwało to trochę dłużej - do tematu zbiorników wróciliśmy, gdy Maciek Sodkiewicz wraz z załogą IV etapu przyleciał na Islandię. Komisyjnie zdemontowano podłogę w forpiku i z niechęcią stwierdzono, że zęza - poza standardowymi wyziewami - zionie pustką. Po zbiornikach, które były tu jeszcze rok temu - nie było śladu. Najwyraźniej, po bardzo pośpiesznym remoncie dziobowej części jachtu, ktoś z ekipy armatora zapomniał je zamontować.