Kilka lat temu gruchnęła wieść, że polscy mykolodzy (specjaliści od grzybów) pod kierownictwem prof. Marii Ławrynowicz z Uniwersytetu Łódzkiego, znaleźli trufle na granicy województwa łódzkiego i śląskiego. Lokalizację utrzymują w tajemnicy, aby zbieracze nie rozgrzebywali ściółki, szkodząc lasom.
A rozgrzebują, mimo że trufle podlegają w naszym kraju ścisłej ochronie (mandat 500 złotych). Pokusa zarobku robi jednak swoje – trudne do znalezienia grzyby osiągają bowiem zawrotne ceny, nawet do kilku tysięcy euro za kilogram. W ubiegłym roku zapłacono za kilogramową truflę białą 200 tys. dolarów.
Jakie szanse mają rozgrzebywacze? Mniejsze, niż się spodziewają w swojej zachłanności i zadufaniu. Trufle rosną od 10 do 30 centymetrów pod powierzchnią gleby. Wprawdzie mają intensywny, charakterystyczny zapach, niemożliwy do pomylenia z żadnym innym, wprawdzie w poszukiwaniach, w przypadku braku świni bądź przyuczonego psa, pewnym wskaźnikiem mogą być owady, które żerują w owocnikach i wytrawnemu obserwatorowi potrafią wskazać lokalizację trufli – ale co z tego?
– Mamy w Polsce kilka gatunków trufli, może nie tak dobrych i ekskluzywnych jak te klasyczne, z południa Europy, ale jednak. Tyle tylko, że jest ich mało i są raczej drobne, a ich zbiór jest zupełnie nieopłacalny. I tylko nieliczne można rekomendować do spożycia – wyjaśnia dr Marta Wrzosek, prezes Polskiego Towarzystwa Mykologicznego.
Ale teraz koniec z tym windowaniem cen i potajemnymi spacerami z wieprzkiem po lesie, aby wyniuchał i wyrył grzybek. Trufle trafią pod strzechy, będzie się nimi zajadało pospólstwo i establishment, do syta, aż obrzydną narodowi i zaczniemy je masowo eksportować ze względu na gwałtownie malejący popyt wewnętrzny.