Potrzebny nam left-pop

Nie jesteśmy tak naiwne, by wierzyć, że dzięki kilku krytycznym tekstom odzyskamy kulturę masową. Naszym celem było zwrócenie państwa uwagi na fakt, że polska kultura popularna służy transmitowaniu ściśle określonego katalogu postaw i zachowań

Publikacja: 07.10.2012 19:08

Red

Wszyscy zaczęliśmy wierzyć, że istnieje tylko jeden sposób widzenia. Przyjęliśmy język, który nie był wcale nasz. Język oparty na logice zysku i zwycięstwa najsilniejszych. Przestaliśmy zauważać, że jest on nacechowany ideologicznie. Kody i symbole pozwoliliśmy poddać logice wolnego rynku, wzrostu, konsumpcji. A utrata języka oznacza utratę kultury. Straciliśmy możliwość kreowania alternatyw na szeroką skalę, bo nie potrafiliśmy zdobyć dla myśli lewicowej kultury popularnej.

O-co-nam-cho

Uważamy, że popkultura jest istotna, gdyż jej wpływ jest ciągły i silny. Obejmuje wszystkie grupy społeczne, wiekowe i ekonomiczne. Czy tego chcemy, czy nie, funkcjonujemy w świecie zbudowanym z klisz filmowych i serialowych, posługujemy się cytatami, odniesieniami i skojarzeniami, które popkultura uczyniła wspólne wszystkim.

W założeniu rodzima popkultura jest dostępna i zrozumiała dla każdego, przykrojona na miarę „typowego Polaka". Według przekonań twórców kultury popularnej, które mieliśmy szanse poznać na przestrzeni ostatniego roku, „typowi Polacy" są seksistowskimi, rasistowskimi homofobami, których bawią żarty z kopulacji i defekacji. Na szczęście okazało się, ze „typowi Polacy" to w istocie zbiór pusty. Wyszło na jaw, że jeśli dać nam – faktycznym, a nie wymyślonym odbiorcom – możliwość komentarza, wyśmiejemy absurdy Polski TVN-u i Polski Polsatu. Co więcej, potrafimy kpić znacznie celniej i dowcipniej niż ci, których zawodem stała się drwina. Określone też zostały pewne granice: nie chcemy oglądać, jak „znany projektant mody" obmacuje nieletnie kandydatki na modelki; nie pójdziemy do kina na film pozbawiony scenariusza i reżyserii; nie będziemy śmiać się z żartów w klimacie podstawówki sportowej: strong arms, small head. Chcemy rozrywki, która jest inteligentna nie tylko w sferze deklaratywnej – jak filmy duetu Saramonowicz/Konecki. Chcemy, żeby już nigdy nie nazwano inteligentną rozrywką filmu, w którym Dorociński – Jezus „nawraca" lesbijkę na ciążę i ślub kościelny. Sprzeciwiamy się temu, żeby w kraju pozbawionym rzetelnej edukacji seksualnej w komedii romantycznej siedmiotygodniowy embrion na USG był pokazywany jako bardzo małe niemowlę, podczas gdy taki zarodek bardziej przypomina jaszczurkę zawieszoną w kisielu. Nie pozwolimy wciskać nam, że dwie dziewczyny z domu dziecka – kwiaciarka i kasjerka – mieszkają w dwupoziomowym mieszkaniu na warszawskiej Starówce.

Nie liczymy, że zmiana będzie spektakularna. Że tknięta sumieniem Edyta Górniak opuści swoją wartą 3 mln zł willę w Konstancinie, by wspierać walkę lokatorów ze Stolarskiej w Poznaniu. Że Natasza Urbańska w końcu się opamięta i nadchodzącej zimy zobaczymy ją pikietującą przed sklepem z futrami. Że Jarosław Kuźniar zacznie się na antenie TVN24 domagać podniesienia płacy minimalnej. Że Kinga Rusin będzie z nami walczyła o bezpłatną edukację na wysokim poziomie. Że zamiast oglądać umęczone i zestresowane zwierzęta na planach kiepściutkich programów rozrywkowych, zobaczymy rzesze celebrytów w trakcie takich akcji, jak protest przeciw trzymaniu psów na łańcuchach. Że Kuba Wojewódzki zmieni porsche na rower i będzie domagał się inwestycji w tani oraz bezpieczny transport publiczny, a z ust Miss Polonia usłyszymy, że jej największym marzeniem jest przejście własności środków produkcji z rąk kapitału w ręce ludu pracującego miast i wsi.

Wierzymy jednak w możliwość i chęć dyskusji. I w to, że wobec miażdżącej dominacji modelu „dobrego życia", oznaczającego nabywanie, konsumowanie, wyglądanie ładnie i siedzenie cicho, nie jesteśmy bezbronni. A także, że długotrwała niezgoda na chłam wymusi zmianę.

Drwijmy dalej

Na zakończenie jeszcze napiszemy, że otyłość brzuszna jest chorobą i nie należy jej promować w telewizji, nawet za największe pieniądze; zwłaszcza te pochodzące ze sprzedaży przyczyniających się do otyłości słodyczy. Że chciałybyśmy, aby Anna Mucha w końcu coś zagrała, a nie była gruba, śpiewała, chudła, tańczyła, była sexy, w ciąży, młodą matką, projektantką absurdalnie drogich kocyków dla dzieci, twarzą butów modelujących tyłek. Że dowiedziono, iż buty modelujące tyłek nie działają, już kiedy ich twarzą była Edyta Herbuś i nic się nie zmieniło. Że kiedy dowiadujemy się, że Maria Peszek 12 godzin leżała pod prysznicem i cierpiała, myślałyśmy głównie o tym, że strasznie długo lała wodę, na dodatek najpewniej ciepłą. Że wolno nam śmiać się z niej i nie znaczy to, że śmiejemy się z depresji. Śmiejemy się z komfortowych warunków, w jakich ją przeżywa. Że czujemy zażenowanie, kiedy dowiadujemy się, że wychowana w pałacu Ola Kwaśniewska zdecydowała się zjeść w barze mlecznym jak zwykły śmiertelnik i że to niesłychany dowód miłości do Kuby Badacha. Że arystokraci to tylko wąska grupa bogatych ludzi rozmnażających się w rodzinie i nie ma czego zazdrościć, naprawdę. Że zabawa w księżniczki powinna być domeną dziewczynek, a nie dorosłych kobiet, bo to fantazja, której realizacja przynosi rozczarowanie. Że pod płaszczykiem lekcji elegancji i klasy znane kobiety uczą nieznane kobiety, jak tkwić nieruchomo w sztywnym gorsecie mieszczańskich, patriarchalnych wzorców. A Anna Czartoryska jest przede wszystkim początkującą aktorką, a nie księżniczką; że o jej narzeczonym można powiedzieć niewiele ponad to, że jest bardzo bogatym byłym skazanym.

Od aktorów, muzyków, telewizyjnych zapowiadaczy wymagamy w pierwszym rzędzie rzetelnie wykonanej pracy, a nie rozbieranych zdjęć i sensacyjnych informacji o ich alkoholizmie. Że jeśli postanawiają dzielić się swoimi przemyśleniami w kolorowych pismach, to muszą liczyć się z tym, że ktoś ich z tych wypowiedzi rozliczy. Żeby była jasność: każdy ma prawo gadać od rzeczy. Niech tylko pogodzi się z tym, że jego bredzenie wystawione jest na ocenę. Że popularność, mierzona liczbą wyfotoszopowanych zdjęć okładkowych i zdecydowanie zbyt wysokim honorarium, wiąże się z możliwością bycia skrytykowanym. Że łódki wielu znanych ludzi odbiły już dawno od brzegów świata rzeczywistego i dryfują w rejony usytuowane pomiędzy mitomanią a porażającą głupotą. Że o obecności w telewizji decyduje przypadek, a nie namaszczenie i nie ma powodu, dla którego powinniśmy uznawać wyższość intelektualną oraz moralną ludzi, których głównym zajęciem jest uświetnianie kolejnych otwarć sklepów z butami. Że coraz więcej ludzi ogląda telewizję dla beki – i dobrze, bo żadnej innej przyjemności nie da się z niej czerpać. Że nie oczekujemy od filmów i seriali miałkich fabuł, drewnianych dialogów i jeszcze bardziej drewnianego aktorstwa – po prostu takie właśnie produkcje są nam dostarczane. Że entuzjastyczne zapewnianie na wizji, że film nie jest gówniany, nie cofnie jego gównianości. Że Internet pamięta, a my wraz z nim. Że poniżanie na wizji kobiet, imigrantów i ubogich powinno przynosić wstyd, a nie pieniądze.

Mamy nadzieję, że ciągłą czujnością na brednie uda nam się zmusić gości zasiedlających kanapy telewizji śniadaniowych do szczątkowej choćby refleksji. I że drwina – państwa i nasza – będzie skuteczną dietą dla ich wypasionych ego.

Wszyscy zaczęliśmy wierzyć, że istnieje tylko jeden sposób widzenia. Przyjęliśmy język, który nie był wcale nasz. Język oparty na logice zysku i zwycięstwa najsilniejszych. Przestaliśmy zauważać, że jest on nacechowany ideologicznie. Kody i symbole pozwoliliśmy poddać logice wolnego rynku, wzrostu, konsumpcji. A utrata języka oznacza utratę kultury. Straciliśmy możliwość kreowania alternatyw na szeroką skalę, bo nie potrafiliśmy zdobyć dla myśli lewicowej kultury popularnej.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem