Helikopter Lotniczego pogotowia ratunkowego w Jarostowie na Dolnym Śląsku uderzył w metalowe ogrodzenie, potem wpadł na drzewa ponieważ - tak brzmi wstępny raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych w sprawie katastrofy - pilot leciał nisko z powodu gęstej mgły. Doszło do załamania pogody, a widoczność spadła poniżej 10 metrów.
Według raportu w śmigłowcu nie był włączony radiowysokościomierz, pilot nie posługiwał się tym urządzeniem. Komisja stwierdza, że "załoga miała zapięte pasy", stan techniczny śmigłowca "nie budził zastrzeżeń", "był on obsługiwany i użytkowany zgodnie z obowiązującymi przepisami".
Prokuratura Okręgowa w Legnicy wszczęła postępowanie w sprawie katastrofy. Ma ono wyjaśnić, jak do niej doszło i kto ponosi za to odpowiedzialność. Lilianna Łukaszewicz, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Legnicy powiedziała, że raport komisji będzie bardzo pomocny w toczącym się śledztwie. - Raport jest bardzo pomocny ale o niczym nie przesądza. Komisja ustaliła przebieg lotu i wypadku - mówiła rzeczniczka.
Śmigłowiec leciał rano 17 lutego z Wrocławia w okolice Budziszowa. Załoga miała pomóc rannym w karambolu na autostradzie A4, gdzie zderzyło się około 20 samochodów. Maszyna LPR rozbiła się w okolicach Jarostowa, kilkaset metrów od miejsca karambolu i w pobliżu wiejskich zabudowań.
Zginął pilot i sanitariusz. Katastrofę jako jedyny przeżył lekarz Andrzej Nabzyk. Dzisiaj, po 28 dniach w szpitalu wrócił do domu. Nabzdyk podczas krótkiego spotkania z dziennikarzami nie ukrywał swojej radości z powrotu do domu. "Spędziłem tu bardzo intensywny, zwłaszcza na początku, trudny miesiąc i czas do domu. Chcę znowu poczuć się jak ojciec i mąż" - mówił.