Porównanie stolicy Albanii do serca reżimu Korei Północnej nie jest bezzasadne. Rządy Envera Hodży były być może mniej krwawe niż dynastii Kimów, ale albański pomysł w czasach głębokiego komunizmu tworzył równie pustelniczą, samowystarczalną krainę.
Można zaryzykować twierdzenie, że to Pjongjang nawet był i jest bardziej otwarty na zagraniczne pieniądze, a Albania przez blisko cztery dekady najgorszego totalitaryzmu nie brała pomocy od nikogo.
Wszechobecna apatia
Takie podejście pozostawiło ślady w psychice mieszkańców. Każdy ma w rodzinie historie aresztowań, obozów pracy, cierpienia i śmierci. Bezwład systemu sądowego, rozstrzygającego sprawy na korzyść tych, którzy dają więcej, trwa od początku lat 90. i trudno liczyć na to, że zapowiadana na 21 lipca reforma wiele zmieni.
W Albanii rządzi apatia, która tworzy koalicję ze wszystkimi. Jest zarówno opozycją, jak i partią rządzącą. Politycy rządu z premierem Edi Ramą na czele wyglądają na spotkaniach jak ludzie zmęczeni sytuacją. Podobnie brzmią urzędnicy unijni, którzy nadzorują proces akcesyjny.
Albania o przyjęcie do Unii stara się od 2003 r. Formalnie krajem o statusie potencjalnego kandydata jest od dwóch lat. Udało się jej dołączyć do NATO (2009), a na ostatnią prostą akcesji skierowały Tiranę Ateny podczas greckiej prezydencji. Premier Rama, którego wizerunek ucierpiał ostatnio od wielu zarzutów korupcyjnych (m.in. sprawa zdjęcia z Obamą, za które Rama miał wpłacić 80 tys. dol. na rzecz kampanii Obamy ubiegającego się o reelekcję w 2012 r.), wie, że Unia to jedyny gwarant przyszłości. Podkreśla wagę drogi do integracji, bo to właśnie możliwość zmieniania każdej płaszczyzny działania Albanii jest w stanie wszechobecną inercję zatrzymać.