Reklama

Dzień i noc. Czyli życie Rio po olimpiadzie

Igrzyska nie rozwiązały wszystkich problemów miasta. Ale i nikt tego nie oczekiwał.

Aktualizacja: 28.12.2016 08:33 Publikacja: 27.12.2016 21:16

Infrastruktura, która powstała na olimpiadę, została i służy teraz mieszkańcom miasta.

Infrastruktura, która powstała na olimpiadę, została i służy teraz mieszkańcom miasta.

Foto: PAP/EPA

Północ. Deptak przy Copacabanie rozświetlony. Wielki bazar, wielka zabawa. Mam ochotę wysiąść z auta, przejść się. Ale to przecież Rio de Janeiro, miasto, które jeszcze do niedawna było zaliczane do najbardziej niebezpiecznych na świecie.

– Spokojnie, możesz iść sama. Jest bezpiecznie – słyszę od brazylijskich kolegów. I rzeczywiście jest bezpiecznie. Życie, a właściwie jedna wielka zabawa, mimo że do karnawału jeszcze czas, na Copacabanie zamiera dopiero około 4 rano. Dwie godziny później pojawiają się joggerzy i znów nowość – z zegarkami na rękach. Jeszcze rok temu byłoby to nie do pomyślenia. Zegarek, biżuteria były wtedy zaproszeniem do kradzieży, a popyt zawsze większy niż podaż. Zmiany są nie do pojęcia.

Mieszkańcy Rio, karioki, jak się ich nazywa, śmieją się także, kiedy pytam o to, czy w nocy auta nadal nie zatrzymują się na czerwonym świetle, by kierowcy i pasażerowie nie byli narażeni na napady rabunkowe. – W Rio mało kto zwraca uwagę na czerwone światło, kiedy przechodzi przez ulicę. Patrzy się tylko, czy nie jedzie samochód. Ale auta muszą się zatrzymywać – słyszę.

Oczywiście na ulicach, a szczególnie tam, gdzie pojawiają się turyści, widać policję i zapewne mundurowych jest mniej, niż tych w cywilu. Sami policjanci, którzy bez kłopotów porozumiewają się przynajmniej po angielsku i hiszpańsku, też wyglądają na rozbawionych.

Lotnisko, tunele, favele

Czas dojazdu z lotniska Antonio Carlos Jobim do centrum miasta – Copacabany – to nie więcej niż 40 minut. Przed olimpiadą trzeba było przeznaczyć na tę podróż przynajmniej półtorej godziny. Teraz autobusy i taksówki poruszają się wydzielonym pasem, a jezdnie, tam gdzie się dało, zostały poszerzone, więc korki są sporadyczne. Tak jest w całym mieście, gdzie powstało ponad 150 kilometrów pasów szybkiego ruchu, co przyspieszyło przejazdy do pracy, zwłaszcza dla najbiedniejszych mieszkańców miasta. Zbudowano cztery nowe tunele pod wzgórzami, na których zbudowane jest miasto. Na miesiąc przed igrzyskami ruszyła kolejka wiodąca z miasta daleko poza centrum. I dalej ma być budowana. Powstała nowa linia metra. A jakby przy okazji w favelach odnowiono jeszcze 400 szkół i zbudowano skromne, ale nieźle wyposażone kliniki. – Czas oczekiwania np. na badanie EKG, to 1–2 dni, kiedyś była nieskończoność – mówi Elisabeth Rezende, która czekała na wizytę w jednej z kilinik w biednej dzielnicy miasta. W niektórych dzielnicach biedoty mieszkali w czasie olimpiady turyści. Wyjechali, ale kliniki zostały.

Reklama
Reklama

Samo lotnisko nie przypomina zapuszczonego obiektu sprzed olimpiady. Przestronne, dobrze skomunikowane, z dziesiątkami ruchomych chodników usprawniających przemieszczanie się pasażerów. Tylko wspaniała drewniana podłoga przypomina, ile wycięto dżungli amazońskiej. Poczekalnie biznesowe całkowicie zapełnione. – Brazylijski biznes ruszył – mówi mi włoski przedsiębiorca z Mediolanu, który do Rio przyleciał podpisywać kontrakty.

Kontrakty dla kolesiów

Mieszkańcy Rio z jednej strony są dumni z tego, co wydarzyło się w ich mieście, że olimpiada i paraolimpiada się udały, ale w stylu typowym także dla Polaków narzekają. Tak. Infrastruktura powstała, ale mnóstwo pieniędzy zostało rozkradzionych. – Olimpiada zmusiła ludzi do przeprowadzek, a najbardziej lukratywne kontrakty zostały przyznane kolesiom i firmom budowlanym związanym z władzami – twierdzi Theresa Williamson z Catalityc Comunities, organizacji charytatywnej, która opiekuje się mieszkańcami faveli. Ludzie narzekają, że na budowie nowych obiektów zyskały najdroższe dzielnice, takie jak Barra de Tijuca położona tuż obok miasteczka olimpijskiego. Koszty organizacji igrzysk przekroczyły wyznaczony budżet, a ani miasta, ani kraju nie było stać na takie ekstrawagancje. Brazylijczycy mówią, że władze miasta chciały się na organizacji igrzysk wywindować do pierwszej światowej ligi i w ten sposób uchronić się przed krytyką, bo przekręty musiały być. I tak bez końca.

Rzeczywiście na opuszczone wyglądają niektóre olimpijskie obiekty. Ale miasto ma już pomysł na ich wykorzystanie – będą koncerty i inne wielkie wydarzenia kulturalne. Maksymalnie w ciągu czterech lat powinny zacząć solidnie zarabiać. – Przecież w Warszawie też mieliście problem ze stadionami, które zostały po Euro 2012, i okazało się, że można to wszystko zorganizować – mówi burmistrz Rio, Eduardo Paes. Z pewnością będą kłopoty z pełnym wykorzystaniem basenów pływackich. Bo jednak Copacabana, Ipanema i Leblon z atlantycką bryzą i boiskami do plażowej siatkówki są atrakcyjniejsze niż pływanie w kafelkach.

W hotelach drogo

Z pewnością ruszyła turystyka, ale Rio musi sobie poradzić z cenami hoteli, które zatrzymały się na poziomie z czasu olimpiady i są niebotyczne. 800 dolarów za osobę w pokoju na Copacabanie, ale bez widoku na Atlantyk, to żart i to kiepski. Więc najbardziej luksusowe hotele stoją w połowie puste. Kiedy właściciele pójdą po rozum do głowy? Bo podczas igrzysk pojawiło się mnóstwo możliwości niedrogiego noclegu w Rio. Odczarowane zostały niektóre favele, gdzie mieszkają najbiedniejsi. I okazuje się, że nie są tak niebezpieczne

– Nie ma co się spierać. Infrastruktura, która powstała na olimpiadę, została i teraz służy mieszkańcom – mówi Barbara Mattos, analityczka Moody's. A burmistrz Eduardo Paes widzi efekty w większym zainteresowaniu inwestorów. – To pierwszy sygnał od czasów, kiedy stolica została przeniesiona z Rio do Brasilii. I nikt nie obiecywał, że olimpiada rozwiąże wszystkie nasze problemy. Natomiast to, co nam się udało, to wykorzystanie igrzysk jako pretekstu do rozwiązania mnóstwa problemów, z jakimi musiało uporać się miasto. O tym marzyli moi poprzednicy przynajmniej od 50 lat. Szczęściarzem okazałem się ja – nie ukrywa satysfakcji. – I zrobiliśmy to niższym kosztem niż inne miasta, które organizowały igrzyska, bo za 12 mld dolarów, z czego 7 mld pochłonęły projekty transportowe. W 2012 roku Londyn wydał 15 mld dolarów, a w 2014 r. zimowa olimpiada w Soczi kosztowała 51 mld dol. A dodatkowo znaczna większość pieniędzy, jakie zostały wydane, to inwestycje prywatnych firm, które zbudowały wioskę olimpijską i pola golfowe, odnowiły port, który teraz ma piękną marinę Meu Porto Maravilha i dwa muzea – dodaje Eduardo Paes. Teraz deweloperzy chcą tam zbudować tanie mieszkania. – Gdyby nie olimpiada, ten projekt nie ujrzałby światła dziennego, w każdym razie za naszego życia – mówi Alberto Silva, odpowiedzialny za rewitalizację okolicy portu. Zaś burmistrz pytany o przyszłość wioski olimpijskiej, gdzie mieszkania są sprzedawane po wysokich cenach, przyznaje, że rzeczywiście tak się stanie, ale zaraz dodaje: – Co w tym złego? Firmy muszą zarabiać.

Górująca nad Rio de Janeiro figura Chrystusa Odkupiciela umieszczona na szczycie granitowej góry Corcovado ma szeroko rozłożone ręce. Mieszkańcy Rio żartują, że to dlatego, bo móc nimi z całej siły zaklaskać, kiedy karioki wezmą się do pracy.

Reklama
Reklama

– Gdybyśmy odłożyli na bok spory polityczne, byłaby szansa także na wielką odbudowę kraju. Olimpiada zmieniła Rio jak nikt i nic przedtem – mówi Pedro Correa do Lago, brazylijski historyk i ekonomista.

Gospodarka
Graniczna opłata węglowa namiesza na rynku stali? Kluczowe wyzwania dla firm
Gospodarka
dr Marcin Mazurek, mBank: Dochodzimy do zdrowych zmian strukturalnych
Gospodarka
Czesi zaskoczeni sukcesem Polski. Ekspert o współpracy: Strategiczna konieczność
Gospodarka
Niezłe dwa lata gospodarki pod rządami Donalda Tuska
Gospodarka
90 milionów złotych – tyle kosztuje Rosjan godzina wojny Putina
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama