Najnowsze przedwyborcze sondaże w Niemczech sugerują, że za naszą zachodnią granicą za chwilę może powstać koalicja CDU/CSU z FDP, do której być może trzeba będzie dołączyć Zielonych. I nawet w scenariuszu, w którym nie będzie ostatniej z tych partii, to i tak nie wrócimy w prosty sposób do modelu politycznego, którego Niemcy – łącznie z kanclerz Angelą Merkel – ćwiczyli już nie raz w przeszłości. Liberałowie pod wodzą Christiana Lindnera, młodego, przypominającego Emmanuela Macrona polityka, wyostrzyli niektóre poglądy w ciągu ostatnich czterech lat, które przeżyli poza parlamentem.
- Prawdziwym horrorem dla Merkel będzie scenariusz, w którym po wyborach będzie musiała utworzyć koalicję z FDP dającą jej niewielką przewagę głosów w niemieckim parlamencie – powiedział kilka dni temu dla agencji Reuters Frank Decker, politolog z Bonn University.
Dlaczego? Efektownie wyjaśnił to również kilka dni temu Noah Barkin, berliński korespondent Reutersa. – W tym roku Angela Merkel może utworzyć nowy rząd z partią, której lider mówi, że Grecja powinna opuścić strefę euro, Rosja może zatrzymać Krym, a uchodźcy muszą wrócić do domu – pisze we wstępie do artykułu, którego Reuters opublikował 14 września.
Gdyby Christian Lindner faktycznie chciał mocno forsować powyższe poglądy w nowym koalicyjnym rządzie w Niemczech, to, mówiąc krótko, mielibyśmy rewolucję. Z daleko idącymi negatywnymi skutkami dla Polski.
Wypchnięcie Grecji z eurolandu grozi powrotem do kryzysu strefy euro, który kilka lat temu omal jej nie rozsadził. Akceptacja okupacji Krymu, to osłabienie Ukrainy, a więc i stworzenie większego zagrożenia dla Polski. A postulat wysłania uchodźców do krajów, w którym dodatkowo Lindner zaznacza, że powinno się to stać po tym, jak ustanie wojna na Bliskim Wschodzie, choć brzmi rozsądnie, może oznaczać ostry spór pomiędzy liberałami a chadekami i wróży tym samym krótki żywot nowej koalicji.