Reklama
Rozwiń
Reklama

Tajemnica małego biletu

Co łączy aktorkę burleski, fotografa, ochroniarza dla VIP–ów i prezesa firmy z listy najbogatszych Polaków? Świadomość, jaką siłę ma wywarcie pierwszego wrażenia. Wszyscy zainwestowali niemałe pieniądze w ekskluzywne wizytówki. Takie, które ze zwykłym kawałkiem papieru mają niewiele wspólnego.

Aktualizacja: 12.11.2016 11:33 Publikacja: 11.11.2016 23:01

Łukasz Łukaszewicz. Jego firma oferuje karty sklejane z kilku warstw kolorowych papierów, tzw. kasze

Łukasz Łukaszewicz. Jego firma oferuje karty sklejane z kilku warstw kolorowych papierów, tzw. kaszerowane, wykonane z PCV, inkrustowane kryształkami, oraz zrobione ze stali nierdzewnej.

Foto: materiały prasowe

Żeby drukować w technologii letterpress, potrzeba nie lada krzepy. Ale Mateusz Wiśniewski na brak kondycji nie narzeka. Dziesiątki wdepnięć w pedał nożny ważącej koło tony prasy drukarskiej robią swoje. Na oddech nie ma czasu. Jeśli nie drukuje, siedzi razem z grafikiem nad nowymi projektami albo odbiera telefony od klientów. Interes kręci się w tempie nie mniejszym niż obsługiwana przez niego prasa. Po prestiżowe wizytówki wykonywane w jego warsztacie druku typograficznego ustawia się kolejka. Stoją w niej lekarze, prawnicy, właściciele małych firm, którym zależy na atrakcyjności produktu. A za to trzeba zapłacić: 100 kart biznesowych wydrukowanych w sposób, który niewiele zmienił się od czasów Gutenberga, kosztuje kilkaset złotych.

Rambo strzela z karabinu

Właściciel warszawskiej pracowni pasję do tradycyjnych metod typograficznych przejął po rodzinie. Pierwsza była babcia, a potem ojciec, którzy wytłaczali gruby papier bawełniany za pomocą ręcznie składanych ołowianych klocuszków – czcionek. Najmłodszy z drukarzy szkodliwe farby zastąpił ekologicznymi, a żmudne ręczne składanie tekstów i grafik zoptymalizował, używając do projektów komputera. Mimo tych ulepszeń na efekt jego pracy wciąż trzeba czekać. Niekiedy nawet trzy tygodnie. – Gdy pracuje się na zabytkowych, ponadstuletnich maszynach, nie ma niczego „na już". Działamy trochę jak krawiec szyjący na miarę. Cyzelujemy zamówienia z lupą, nigdy w pośpiechu – mówi. Mimo nie najniższych cen i długich terminów realizacji nie narzeka. Chętnych na wysokiej jakości, oryginalne wizytówki z roku na rok jest coraz więcej. – Mamy wielu nowych klientów, którzy dzwonią lub piszą, zaczynając od formułki „zostaliście nam poleceni" – opowiada. Część odbiorców znajduje firmę na Pintereście czy Behance – portalach dla specjalistów z branży kreatywnej. Nie tylko z Polski. – Trafiają do nas ludzie dosłownie z całego świata. Nasze prace wysyłamy do Japonii, Australii, Stanów Zjednoczonych, Mozambiku, Dubaju – podkreśla.

Jaka realizacja najbardziej zapadła mu w pamięć? Kilka wykonywanych dla nietypowych klientów, m.in.: performerki burleski, która leciała na konkurs do Los Angeles, bodyguarda VIP, który jako inspirację do projektu podesłał film, na którym niczym Rambo strzela z wielkiego karabinu, oraz kilku osób z listy najbogatszych Polaków.

W Polsce, niestety, nadal w użyciu są głównie projekty z szablonu, niestarannie wydrukowane po kosztach. O tym, że ten mały kartonik może być kluczem do sukcesu, myśli niewielu. Choć zdaniem Mateusza Wiśniewskiego z Letter & Press powoli rośnie świadomość w tym temacie. – Zauważamy trzy istotne rzeczy: pierwsza to inwestowanie sporych nakładów finansowych w wizytówki. Gdy zaczynaliśmy, zazwyczaj firma zamawiająca decydowała się na czarną farbę oraz na ekskluzywne wizytówki tylko dla prezesa. W tym momencie klienci o wiele chętniej wybierają druki wielokolorowe, „doposażają" je, na ile się tylko da, na przykład barwiąc brzegi. Bilety wizytowe zamawiają dla wszystkich menedżerów wyższego szczebla lub całego pionu kreatywnego. Czyli mamy postęp – podsumowuje z uśmiechem. – Druga kwestia to wyedukowany klient. Wytworzyła się spora grupa odbiorców, która wie, co to jest letterpress oraz jak bardzo się wyróżnia na tle przeciętnych wizytówek. Klienci zgłaszają się o wiele częściej ze szczegółowymi, jasno sprecyzowanymi oczekiwaniami zamiast całkowicie bez wizji i pomysłu, jak to bywało kiedyś. Ostatnia kwestia to zmieniające się gusta. Ludzie zaczynają naprawdę rozumieć, że mniej znaczy więcej. Usuwają co tylko się da z wizytówek – to dobry trend. Wizytówka nie powinna być zaśmiecona, zagracona – podkreśla.

Zielono–pomarańczowe humory

Oszczędność w formie doradza również swoim klientom Edgar Bąk, wykładowca School of Form w Poznaniu. Na co dzień w swoim studiu graficznym zajmuje się komunikacją wizualną. Jego osobista wizytówka jest przykładem takiego prostego rozwiązania: z jednej strony prosty tekst wyrównany do lewej. Z tyłu: wielka płaszczyzna koloru. – Diabeł tkwi w szczegółach: papier jest trzy czy cztery razy grubszy niż normalnie, ciepły i mięsisty w dotyku. Kolor jest zaś fluorescencyjny, zależnie od mojego humoru, zielony lub pomarańczowy – opisuje.

Reklama
Reklama

Ten sam minimalizm proponuje swoim klientom. – Tu obowiązują dokładnie te same zasady co w modzie. Ponadczasowy projekt wykonany z dobrych materiałów zawsze się obroni. Jest niczym starannie skrojony garnitur – mówi. I odradza oszczędność przy wykonaniu. – Tani druk cyfrowy błyszczy. Wykonany, co gorsza, na cienkim papierze od razu kojarzy się z czymś tymczasowym, byle jakim. A tłoczona wizytówka zawsze daje wrażenie pewności i prestiżu.

Prostota nie musi być jednak nudna. To, czy karta biznesowa będzie miała tradycyjny kształt, czy zdobić będzie ją grafika i kolor oraz z jakiego materiału zostanie wykonana, zależy od osoby, którą ma reprezentować. – Jak się projektuje dla wydarzenia kulturalnego, to wiadomo, że komunikuję się z grupą, która jest na bieżąco z najnowszym projektowaniem graficznym. A jak ktoś ma poważny biznes oparty na finansach, to zasugeruję mu konserwatywne rozwiązanie – tłumaczy specjalista. Osobną kategorią i zarazem prawdziwym wyzwaniem są start–upy, zwłaszcza technologiczne, które potrafią się długo określać. – Tego typu klientom trzeba zaprojektować coś odpornego na czas, maksymalnie prostego – dodaje.

Edgar Bąk nie tylko projektuje, ale i zbiera wizytówki. – To dziś jeden z niewielu materialnych przedmiotów w kompletnie niematerialnym świecie biznesu. Taka kapsuła emocjonalna, która przypomina mi o spotkaniu i osobie z nią związanej – mówi. Te wyjątkowe są dla niego również narzędziem w pracy, próbką, która pomaga w pracy z klientami. Wśród nich jest jedna, która zrobiła naprawdę dobrą robotę. Sklejona z dwóch stron tworzywa, wykończona gąbką z jednej, a papierem z drugiej strony. Na tyle zaintrygowała projektanta, że jej właściciela zatrudnił od razu w swoim studiu.

Jeszcze kilka lat temu wizytówki z pomysłem były domeną studentów ASP oraz grafików. Dziś coraz częściej można dostać kunsztownie wykonane karty biznesowe wydrukowane na papierach szlachetnych, tworzywach sztucznych, metalu, tkaninach, korku czy drewnie. Za rozkwitem tych unikalnych biletów stoi głównie internet, a dokładniej media społecznościowe. Dla firm, które gotowe są zmierzyć się z wyzwaniem, jakie stawia przed nimi globalny przepływ informacji, to szansa na rozwój i zdobycie majętnych klientów. Choć czasami poprzeczka stawiana jest bardzo wysoko. – Klienci podsyłają nam nawet nie projekty, ale rendery (cyfrowy rysunek imitujący prawdziwy produkt) wizytówek. Ciężko je potem skonfrontować z dostępnymi materiałami czy technologiami. Kiedyś dostaliśmy wizualizację, która była wykonana na materiale PCV i miała sugerować klatkę filmu do aparatu fotograficznego. Zamówienie dla zawodowego fotografa. Dwa razy próbowaliśmy ugryźć temat. Bezskutecznie. Brakowało nam doświadczenia i maszyn. Ale za trzecim razem się udało – opowiada Łukasz Łukaszewicz, właściciel firmy Ekskluzywnewizytowki.pl. Firma oferuje karty sklejane z kilku warstw kolorowych papierów, tzw. kaszerowane, wykonane z PCV, inkrustowane kryształkami oraz zrobione ze stali nierdzewnej. Cena? Wielokrotnie wyższa niż za zwykły zadrukowany kartonik. Najdroższa kosztowała około 40 zł. Za sztukę. Była metalowa, z dwoma kryształkami Swarovskiego i farbą z opiłkami złota. Powstała na zlecenie prezesa bardzo dużej firmy. Jakiej, nie powie. Jego klientami bywają ludzie z pierwszych stron gazet, a ci stawiają konkretne wymagania. – Przyzwyczailiśmy się już do tego, że podsyłają nam dokumenty o zachowaniu poufności. Ich wizytówek nie możemy ani wysyłać w ramach próbek, ani pokazywać na naszych stronach – tłumaczy. Kart biznesowych z najwyższej półki nie rozdaje się ot, tak, stąd zamówienia na te najdroższe nie są duże. – Zwykle klient bierze na początek 100 sztuk. Ale zdarza się, że po miesiącu domawia kolejne. Bo, mówiąc kolokwialnie, „robią mu robotę" – mówi Łukasz Łukaszewicz.

Atak klonów

Na rynku działa tylko kilkanaście zakładów gotowych zrealizować projekt na najwyższym poziomie. Wyzwaniem często jest koszt maszyn potrzebnych do wykonania zadania i stosunkowo wąska grupa odbiorców. Zdaniem szefa Ekskluzywnewizytowki.pl rozwój ich firmy wiąże się z dostępem do maszyn, które pozwalają na wykonanie m.in. metalowych kart biznesowych. Ale to nie one głównie są na nich drukowane. Firmą matką jest Glasso, dla której produkują ekskluzywne statuetki metalowe oraz kryształowe. Łukasz Łukaszewicz, zawodowy psycholog marketingu, zastanawiał się, jak jeszcze można by wykorzystać maszyny. Rozwiązaniem okazały się wycinane ze stali nierdzewnej wizytówki. Rozkręcenie biznesu nie było trudne. – Wystarczyło, że wysłaliśmy naszym dotychczasowym klientom próbki tego, co możemy zrobić, i chwyciło – przyznaje. Jak wspomina, jednym z pierwszych odbiorców był prezes LOT–u. – Mówił nam, że kiedy wyjął wizytówkę podczas spotkania, to przez pięć minut wszyscy ważni goście rozmawiali tylko o niej – mówi Łukasz Łukaszewicz. – Ja zresztą zawsze tłumaczę klientom, którzy kręcą nosem, że co prawda płacą u nas 5 zł za wizytówkę, ale dzięki temu sprzedają potem maszynę za pół miliona. Bo liczy się efekt: czy papier się wygina, czy ma ciekawą fakturę, czy jest aksamitny w dotyku, pokryty folią, złotą, czerwoną, niebieską... – wylicza.

Najbardziej znana wizytówka w Polsce? Ta, która należała do Jana Winnickiego, zamożnego działacza partyjnego z serialu „Alternatywy 4". Winnicki z dumą obnosił się z karteluszkiem, na którym wydrukowane było tylko jego imię i nazwisko. Miało to świadczyć o tym, jak jest ważny. Tego typu możliwość w rzeczywistości zarezerwowana jest jednak dla nielicznych, bardzo nielicznych. Jeszcze mniej osób na spotkaniach biznesowych może pojawiać się bez karty biznesowej. – Działa wtedy reguła wzajemności: dając komuś wizytówkę, oczekujemy rewanżu. Taka wymiana jest przywróceniem partnerskiej relacji w biznesie – tłumaczy kulturoznawca Jacek Wasilewski.

Reklama
Reklama

Co powinno się znaleźć na wizytówce? Jak przekonuje Wojciech Paździor, coach kariery prowadzący własną firmę szkoleniową Active Strategy, to zależy od roli, jaką ma ona pełnić. – Imię, nazwisko, telefon, e–mail i nazwa firmy w zupełności wystarczą, jeśli chodzi tylko o ułatwienie kontaktu – mówi. Przez lata uczestniczył w wielu spotkaniach, z których wychodził z kilkoma –kilkunastoma kartonikami w ręku. Większość z nich była standardowa. – Służyły mi tylko jako nośnik informacji, które przenosiłem do biura i wpisywałem do swojej bazy. Potem je wyrzucałem. Jeśli jednak chcemy ułatwić rozmówcom zapamiętanie nas na dłużej, warto pomyśleć np. o zamieszczeniu na wizytówkach fotografii.

I coś w tym jest. Bo w czasach, kiedy wszystkie potrzebne informacje możemy znaleźć na Facebooku czy w skrzynce e–mailowej, gromadzenie wizytówek jedynie ze względu na ich informacyjny charakter nie ma sensu. Dlaczego więc papierowe identyfikatory nie wychodzą z użycia, a nawet przeżywają swój renesans? Zdaniem Jacka Wasilewskiego słowem kluczem jest pierwsze wrażenie. – Sieć służy do wymiany faktów, ich znajdywania czy uwiarygadniania. Co innego budowanie zaufania. Ono wciąż odbywa się face to face – argumentuje. To, z czym kojarzy nas rozmówca, zależy m.in. od bodźców zmysłowych, które dostarczamy mu razem z wizytówką. – Na pewnym poziomie biznesu wszystko jest wystandaryzowane. Nosimy podobne buty, garnitury, koszule, nawet fryzury. W tym zunifikowanym świecie tylko dwie rzeczy są w stanie pokazać nasz styl czy status. Krawat i wizytówka – ucina.

Biznes
„Buy European”, czyli… jak nie dać Amerykanom zarobić na rosyjskiej wojnie
Biznes
Geopolityka, gospodarka, technologie - prognozy Rzeczpospolitej na 2026
Biznes
Agnieszka Gajewska nową prezeską PwC w Europie Środkowo-Wschodniej
Biznes
Chińskie auta „widzą i słyszą” wszystko. A Europa jest ślepa
Biznes
Chińskie auta jak szpiedzy, blokada Wenezueli i nowe sankcje USA na Rosję
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama