Nie ma miasta idealnego, ale do ideału, czyli miasta przyjaznego dla mieszkańców, biznesu i środowiska, trzeba dążyć – zgodzili się uczestnicy dyskusji na ten temat zorganizowanej przez „Rzeczpospolitą".
Na przeszkodzie w tych dążeniach stoi przed lokalnymi władzami sporo wyzwań, a jednym z większym jest rozwój przestrzenny. Lokalne władze w pewnym sensie utraciły władztwo planistyczne, przez co proces osiedlania się mieszkańców wymknął się spod kontroli. A to negatywnie wpływa na koszty świadczonych przez miasto usług, przede wszystkim transportowych, a także infrastrukturalnych i edukacyjnych.
Przekleństwo na dziesięciolecia
– Największą chorobą polskich miast, w zakresie planowania przestrzennego jest złe prawo – wytykał Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy. – Tak jak przed 2002 r. narzekano na bardzo sztywne ramy planowania przestrzennego, tak ówczesne rozwiązania przełożyły wajchę w drugą stronę, mocno zliberalizowały przepisy i wprowadziły dogmat prywatnej własności – mówił.
– Te negatywne efekty wadliwego procesu planowania, są przekleństwem polskich miast i będę nam szkodziły przez dziesiątki lat – dodał Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic.
Sytuację poprawić ma nowy kodeks urbanistyczno-budowlany, nad którym prace właśnie zakończył resort infrastruktury i budownictwa. – To będzie bardzo ważny element przywrócenie ładu przestrzennego – podkreślał Jerzy Kwieciński, wiceminister rozwoju.