O tym, jak niewiele polskie firmy znaczą dziś w świecie technologii mobilnych, mógł się przekonać każdy, kto odwiedził odbywające się w Barcelonie targi Mobile World Congress (MWC). To jedna z największych tego typu globalnych imprez. Pokazują się tam wszyscy liczący się gracze (w br. wystawiało się ponad 2,2 tys. firm, w tym potentaci, jak Samsung, Huawei czy Sony).
Zwykło się mówić, że jeśli jakiś producent się w Barcelonie nie pojawia, to albo nie istnieje, albo niewiele znaczy. Niestety, gdyby faktycznie uznać te słowa za pewien wyznacznik, Polska rysuje się jako zaścianek technologiczny.
Trzeba szukać nisz
Polskie technologie prezentowało zaledwie 20 firm, z czego większość to start-upy. Swoje stoiska miały w pobocznych halach, z dala od centrum targowych wydarzeń, nijak nie przystając do pełnych rozmachu powierzchni IBM, Huawei czy LG. Widok przykry, aczkolwiek uzasadniony. Dziś trudno, by rodzime przedsiębiorstwa były w stanie rywalizować z największymi koncernami IT. Nie doczekaliśmy się własnego Microsoftu.
Problem w tym, że blado wypadliśmy w porównaniu nawet z mniej znanymi firmami europejskimi. Co więcej, niektóre kraje (m.in. Niemcy, Francja, Hiszpania, Szwajcaria, a nawet Maroko) miały stoiska narodowe. Polskiego zabrakło. Nie oznacza to jednak, że Polska na rynku nowych technologii jest całkowicie w tyle.
Jak tłumaczy Bartłomiej Gola, partner funduszu SpeedUp, Polacy nie zbudują już własnego telefonu komórkowego czy mobilnego systemu operacyjnego, bo na to jest za późno. Jego zdaniem mamy okazję pokazać się natomiast w ramach rodzących się dopiero technologii, jak np. wirtualna rzeczywistość, w której już mamy wiele projektów. – Nie mamy kapitału, by konkurować w ramach technologii dobrze ustabilizowanych. Musimy zacząć więc od projektów niszowych – przekonuje Bartłomiej Gola.